Mruczanka Z Jabolem

Jabol przybył! Jest cały czarny, szybki jak jasny gwint (procesor Intel Core Duo 2,4 GHz) i absolutnie jabolowy. Nic się nie wiesza, nic nie odmawia współpracy, wszystko chodzi jak burza.

O TUTAJ możecie go sobie obejrzeć.
Puchatek’s Going Apple (it’s just like going bananas, but a little more sophisticated 😉
***
A igła w kolanie ma się świetnie. Nie boli, nie przeszkadza i zachowuje się jakby jej nie było. Bardzo kulturalna igła, nie powiem.
Pan doktor orzekł, że – cytuję – „zostawiamy ją w cholerę”. Skoro siedzi, krzywdy nie robi, nie ma szans się przemieścić – to jakiekolwiek ryzyko (choć rzecz prosta istnieje) jest mniejsze niż ryzyko związane z – cytuję – „dłubaniem w stawie”. – Wie pan, jak coś będzie nie tak, to pan od razu poczuje, zapewniam – powiedział pan doktor pogodnie. – Wtedy pan przyjdzie i będzie wiadomo, że trzeba dłubać. A na razie nie ruszamy.
No i dobrze. Howgh. 🙂

Mrrrruczanka Nieprrrawdopodobna

Nie. Takie rzeczy się po prostu nie zdarzają – chyba, że w kiepskich komediach klasy B. Albo w reklamach („9 na 10 wypadków zdarza sie w domu. Lion radzi: nie siedź w domu!”).

Osobista mama Puchatka miała kiedyś takie szczęście: ileś tam razy łamała sobie a to nogi, a to ręce we własnym domu. Nie w górach, nie na nartach – raz się potknęła o zawinięty róg dywanu, innym razem pies jej wlazł pod nogi jak niosła garnek z zupą…

Ale, do jasnej karbidówki, nawet ona nie była taka zdolna, żeby zrobić sobie krzywdę we własnym łóżku.

A Puchatek – i owszem.

***

Wczoraj wieczorem leżał już Puchatek w wyżej wzmiankowanym łóżku. Ale był sobie o czymś przypomniał, więc się podniósł i – sięgając po coś, o czym zapomniał – uklęknął na chwilę na tymże łóżku.

– CHRRRRUP!!! AUUUUUUUUUUU!!!

Powiedziało donośnie kolano Puchatka. Lewe. Bolało jak [ – Ustawa o zachwowywaniu kultury języka polskiego]. Niby staw zginał się normalnie, ale każdy ruch… Uff. W dodatku po lewej stronie rzepki, pod skórą, czuło się drobną deformację. Jakby ktoś tam wepchnął mały kamyczek.

Piątek. Jedenasta w nocy. Jedyne wyjście – szpital w G., urazówka.

Ubrał się Puchatek POWOLI (…jak sie kochają żółwie?) i baaaardzo OSTROŻNIE (…jak się kochają jeże?) zszedł był przed dom, gdzie czekał już awaryjnie wezwany kolega A. z samochodem.

Szpital. Ludzi mało. Izba przyjęć. Miły pan ortopeda. Na rentgen proszę. Błysk, błysk.

Pan ortopeda najpierw pobieżnie rzucił okiem na zdjęcie Puchatkowego kolana (z profilu i en face, jeśli kolano ma face), a potem zaczął ugniatać, zginać, opukiwać, przekręcać. – Hmmm, dziwne – powiedział w końcu. – Mówi pan, że TU boli? Bo jakby to było (uczony_termin_medyczny), to powinno boleć tu. A jakby (inny_uczony_termin_medyczny), to tutaj. Ale jak TU boli, to ja nie bardzo rozumiem.

Podszedł pan ortopeda z powrotem do tablicy ze zdjęciem i zaczął się w nie wpatrywać uważnie. Po czym nagle, głosem wyrażającym najwyższe zdumienie, oznajmił:

– O K…., przecież pan ma igłę w kolanie!

– Jaką igłę?! – zdziwił się był Puchatek nieco histerycznie.

– A taką zwykłą, do szycia – odparł rzeczowo lekarz.

Rzeczywiscie. Rentgen nie kłamie. W rzepce puchatkowego kolana (lewego) tkwiła igła. Dokładnie – połówka igły. Nawet ucho było wyraźnie widać.

Ktoś musiał po jakimś szyciu zostawić igłę na łóżku. Igła wbiła sie w materac – cała – i leżała tam sobie Bóg raczy wiedzieć jak długo. Ostrym końcem w dół, uchem do góry.

I Puchatek właśnie wczoraj (a warto zaznaczyć, że dziś o trzeciej jest chrzest Pyszczaka…) uklęknął tak, że mu się cholera jedna wbiła w kolano – i złamała (czubek zapewne nadal siedzi gdzieś w głębinach materaca). Po uważnych oględzinach kolana pan doktor znalazł nawet miejsce, przez które się wbiła.

– No i co my z tym zrobimy? – zainteresował się był Puchatek.

– Ba – odparł rzeczowo pan doktor. – Pójdę się skonsultować z kolegami.

I poszedł. Wrócił po kwadransie.

– Widzi pan, są dwa wyjścia – oznajmił. – Możemy panu od razu próbować to cholerstwo wyciagnąć. Ale salę operacyjną będę miał wolną dopiero za dwie godziny, a poza tym nie mogę zagwarantować, czy uda się to zrobić szybko. Jak ją znajdziemy od razu, to dwa szwy i za osiem godzin pan wyjdzie. A jak będziemy musieli poszukać, to ze dwa dni pan potem musi tu zostać.

– Ale ja mam jutro chrzest dziecka – jęknął Puchatek rozpaczliwie.

– Drugie wyjście jest takie – kontynuował pan doktor. – Zostawiamy ją w czortu i na razie nie ruszamy. Końcówka wbiła sie w kość, więc ani się nie przesunie, ani żadnej więcej szkody nie zrobi. I czekamy ze trzy dni. Skoro na razie ułożyła się tak, że nie boli (…a, bo w tak zwanym miedzyczasie rzeczywiście prawie przestało boleć, z tym, że „prawie” robi wielką różnicę, jak wiadomo…), to jest taka możliwość, że organizm sam sobie z nią poradzi. Otorbi się i tyle. A jek będzie boleć albo przeszkadzać, to zapraszam pana we wtorek po południu, na czczo, z nastawieniem na dwa dni w szpitalu.

I w ten sposób Puchatek Z Igłą w Kolanie wrócił do domu. Chrzest nie został odwołany. Goście będą. Kolano boli (…bo i musi, powiedział pan doktor. Ciało obce. Stan zapalny. Lód proszę przykładać.), ale chodzić się da i w sumie nawet Puchatek specjalnie nie kuleje.

A zatem: dziś chrzest. Jutro niedziela. W poniedziałek pan kurier ma przywieść Jabola (o Jabolu opowiem później). A potem zobaczymy. Jak będzie dalej bolało, to we wtorek pod nóż.

Call me igłana. 😉

Mruczanka Katastroficzna

Pojechały Puchatki wczoraj do Znajomych mieszkająych w Starych Babicach, przez płot z Puszczą Kampinoską. Córka znajomych jest puchatkową chrześnicą, a trzy dni temu miała urodziny (nie wspominając już o tym, że jej mama jest chrzestną mamą Pietruszki…). Był obiadek, był tort i w ogóle było bardzo sympatycznie.

Gdzieś tak po siódmej Puchatki zaczęły się zbierać. Zebrały się już przed ósmą. Na dworze jakoś tak pociemniało i zaczęło padać. MOCNO padać. Ale nic to, deszcz Puchatkom nie straszny. Jedziemy. Do domu jakieś 50 kilometrów.

I to był błąd. Trzeba było zostać na noc.

Dwa kilometry od domu Znajomych deszcz przeszedł. W ulewę. Ulewa przeszła w oberwanie chmury. Oberwanie chmury… Nie, Puchatek nie zna stopnia wyższego. Defnicja opisowa: lało tak, że niezależnie od tempa pracy wycieraczek widoczność wynosiła jakieś półtora metra. Widczoność przez przednią szybę, bo przez boczne nie było widać nic.

Trzy razy stawały Puchatki przeczekując „najgorsze”, które za każdym razem okazywało się być jeszcze nie tym najgorszym, bo każde następne najgorsze było jeszcze gorsze. W poprzek drogi leżały zwalone drzewa, fruwały jakieś połamane gałęzie i (tak, tak…) kawałki jakichś dachów. Potwory uznawały to za świetną zabawę („Ale suuuper wieje, co?!”), ale Puchatki były mocno przerażone.

To, że w końcu dojechaliśmy w całości graniczyło z cudem.

W domu – oczywiście, jakżeby inaczej… – nie było prądu. Włączyli go (tzn. naprawili spalony transformator czy jakie inne ustrojstwo) dopiero dziś o trzeciej po południu.

Uff.

***

A dziś w pewnym centrum handlowym Puchatki spotkały Starą Znajomą z mężem. Niektórzy ludzie się w ogóle nie zmieniają. Niesamowite 🙂

Mruczanka z Dużym „X”

Miało być o wakacjach (w tym także o zgrzytach) – i będzie, ale potem.

Bo na razie słów kilka o filmie, który Puchatek był w kinie obejrzał. Tak, tak – chodzi o „Z Archiwum X – Chcę wierzyć”.

O głębokiej miłości do serialu „Z Archiwum X” pisał już Puchatek TUTAJ.  A teraz poszedł był sobie do kina na wyżej wymieniony film. No i – czuje się w obowiązku swoje trzy grosze dodać.

***

Większość recenzji – fatalna. Że nie to, że nie ten klimat, że nie ci sami Mulder i Scully, że brak tego, że za dużo tamtego. A ja się ośmielę z tego zgodnego chóru wyłamać. Mnie się film podobał.

Z czego to wynika? Po części zapewne z tego, że – jak pisałem wcześniej – na cały serial patrzyłem chyba nieco inaczej niż większość fanów. Że wszystkie „paranormalne” historie i teorie spiskowe były dla mnie nie treścią, ale nośnikiem znacznie głębszych treści. Bo przecież „X Files” to w gruncie rzeczy serial o mitologii, o spotkaniu z nieznanym drzemiącym nie w kosmosie, ale w nas samych. O archetypach. O zbiorowej podświadomości. I tak dalej…

Ale jest też inny powód, dla którego patrzę na ten film inaczej, niż większość recenzentów. Otóż na kilka dni przed wyprawą do kina skończyłem właśnie oglądać CAŁY serial na DVD. Między innymi Sezon Dziewiąty (a niech mnie puryści językowi poprawiają – zgodnie z logiką amerykańskich seriali to właśnie „sezon”, a nie „seria”).

Sezon Dziewiąty, którego – jak dotąd – żadna polska stacja telewizyjna nie wyemitowała. Dlaczego? Zważywszy że serial do końca miał dosyć wysoką oglądalność, jest to zagadka godna Archiwum X…

***

Recenzenci wieszający psy na filmie mają oczywiście w paru sprawach rację… Ale nie da się ukryć, że ich podstawowym zarzutem jest – jak napisałem na początku – „brak klimatu” i zupełnie „inne” postaci głównych bohaterów.

A ja – tuż po zakończeniu oglądania serialu – uważam, że inaczej być nie mogło. Fani serialu czekali albo na kontynuację „głównego wątku”, albo na rozbudowany do rozmiarów filmu kinowego odcinek typu „stand-alone”. Tak czy inaczej czekali po prostu na kolejny odcinek „Z Archiwum X”.

A przecież to niemożliwe…

Od wydarzeń opisanych w Sezonie Dziewiątym – od przejmującego zakończenia w podwójnym docinku „The Truth” – minęło (mówię o czasie ekranowym) sześć lat. Mulder i Scully to już zupełnie inni ludzie. Wszystko to, co przeżyli i przez co przeszli (zwłaszcza w ostatnich odcinkach serialu), wszystko to, co już wiedzą sprawia, że to już po prostu NIE SĄ ci sami bohaterowie, których oglądaliśmy wcześniej. Gdyby Carter udawał, że tamto się po prostu nie wydarzyło, gdyby zaserwował nam kolejny odcinek typu „Monster Of The Week” („Stój! Jestem agentem federalnym!” 😉 – byłoby to sztuczne i nieprawdziwe.

Zamiast tego mamy (w gruncie rzeczy) historię o dwojgu bardzo samotnych ludzi, którzy – każde na swój sposób, każde w swojej sytuacji – bardzo „chcą wierzyć”. Cała historia stamowiąca główny wątek filmu – makabryczne zbrodnie, „widzący” były ksiądz etc. – to tylko tło. Z perspektywy zakończenia serialu ten film jest właśnie o tym, jak bardzo zmienili się główni bohaterowie.

Ciekaw jestem, czy Chris Carter rzeczywiście zdoła nakręcić jeszcze jeden film… Z premierą 22 grudnia 2012 roku. 🙂 To by było coś.