Ufffff. Skończyłem.
Od niemal dwóch miesięcy siedziałem przy komputerze i… siedziałem przy komputerze i… w zasadzie nie robiłem nic ponadto. W sobotę wieczorem (dosyć późnym) skończyłem to, co robiłem. Skończyłem, wysłałem, wstałem od biurka…
…i poczułem się tak, jakbym przez dwa miesiące rowy kopał. Kocia Twarz, nawet ręce mnie bolały! W związku z czem zrobiłem sobie trzy dni odpoczynku, absolutnego luzu, nicnierobienia.
Dziś siadam znowu do roboty, ale już nie tak pilnej i „na wczoraj” – i nie tak trudnej.
***
M. z Potworami siedzi Na Drugim Końcu Polski, u rodziny. Puchatek wywiózł ich tam, bo w Chatce Puchatków – dla odmiany – działania remontowe trwają. Tym razem Dwóch Fachowców wymienia ogrzewanie. CAŁE ogrzewanie. Piec w piwnicy, grzejniki we wszystkich pomieszczeniach, rurki, śmurki. Ratunku.
M. wraca jutro wieczorem – z Potworami i siedmioletnią Gabrysią, córką kuzynki M., która spędzi u nas tydzień wakacji. W związku z tym – na szczęście – Puchatek nie będzie musiał po nich jechać Na Drugi Koniec Polski, bo tata Gabrysi przywiezie całe towarzystwo samochodem.
***
A za dwa tygodnie Puchatek z Całą Resztą jedzie nad morze. I ma cichą nadzieję, że pogoda nie zrobi głupiego kawału i nie pójdzie sobie w krzaki akurat wtedy.
***
Dwa tygodnie temu Puchatek odwoził M. z Potworami Na Drugi Koniec Polski. Odwoził towarzystwo w czwartek, a już w piątek wracał, bo w sobotę rano mieli się zjawić Fachowcy i zacząć działać.
Droga do C., małego miasteczka Na Drugim Końcu Polski, skąd pochodziła mama M., to droga przez mękę. Oczywiście, w warunkach cywilizowanych dróg i cywilizowanych kolei czterysta pięćdziesiąt kilometrów (w jedną stronę) to nie jest wyprawa na księżyc – ale jak powszechnie wiadomo polskie drogi do cywilizowanych nie należą, a polskie koleje… no właśnie.
Z G., gdzie mieszkają Puchatki (pozwoli sobie Puchatek przypomnieć, że to 30 kilometrów w linii prostej od Pajacu Kultury) do C. można jechać na kilka sposobów. Sposoby dzielą się na czasochłonne i bardzo czasochłonne oraz męczące i bardzo męczące.
Można dojechać ekspresem do Wrocławia, ale w tym celu należy się cofnąć z G. do Warszawy – a w tym momencie cała zabawa traci sens, bo czas zyskany na ekspresie traci się na bezsensowanym jeżdżeniu w tę i z powrotem. Jest jeszcze kilka innych sposobów, ale najprostszy (?) jest taki, żeby z G. podjechać pociągiem podmiejskim (zwanym popularnie „żygaczem”) do Sąsiedniego Niewiele Większego Miasteczka (13 minut), w którym stają pociągi pospieszne relacji Warszawa – Wrocław. I w tym Sąsiednim Niewiele Większym Miasteczku łapie się pociąg pospieszny, który nie tylko jedzie do Wrocławia, ale (już jako osobowy) telepie się dalej, aż do granicy polsko-niemieckiej. I po drodze (cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności!) zatrzymuje się w C.
Ma takie rozwiązanie swoje wady (osiem godzin w pociągu!), ale ma też zalety (bez przesiadek, święty spokój, wysiada się po ósmej wieczorem w C., gdzie już czeka ktoś z rodziny z samochodem…)
I tylko – wiadomo, PKP. Pięknie, K…, Pięknie, jak ktoś celnie rozwinął tan skrót.
Stoją Puchatki w Sąsiednim Niewiele Większym Miasteczku na peronie. Upał jak smok (wawelski), trzydziści pięć stopni w cieniu. Pociąg miał być dwunasta dwadzieścia. Ale go nie ma. Nie ma go także dziesięć minut później, ani dwadzieścia minut później. Nikt oczywiście nie raczy poinformować czekających na peronie podróżnych o opóźnieniu (być może zawiadowca stacji doszedł do wniosku, że dwadzieścia minut – jak na możliwości PKP – to żadne spóźnienie…). Puchatek idzie do kasy, pyta o pociąg do Wrocławia. – O, to jego jeszcze nie było? – dziwi się pani w kasie.
W końcu pociąg przyjeżdża – pół godziny po czasie. Puchatek idzie do konduktora, żeby wskazał przedział zarezerwowany dla podróżnych z małymi dziećmi. Okzauje się, że „…wie pan, zerwali mi naklejki, nie ma, zorganizowane grupy, dużo ludzi, skauci z Francji, co ja panu zrobię…” etc.
Ostatecznie udaje się znaleźć przedział, w którym jedzie dwóch młodych ludzi. Jeden czyta, drugi śpi.
Jakoś tę podróż Puchatki przeżyły, choć doprawdy trudno im było zrozumieć, dlaczego pociąg, który ma na trasie średnią szybkość 54 (słownie: pięćdziesiąt cztery) kilometry na godzinę nazywa się (uwaga, uwaga) „pospieszny”.
***
Po ośmiu godzinach w brudnym, śmierdzącym pociągu Puchatkowi odeszła na długo ochota wchodzenia w jakiekolwiek interakcje z PKP. Następnego dnia wracał więc autostopem.
Poszło szybko i sprawnie, nie można powiedzieć. Ostatni odcinek – ponad trzysta kilometrów – z Oleśnicy do G. przejechał Puchatek jednym transportem. I tu ciekawa obserwacja socjologiczna…
Jedziemy sobie, nie rozmawiamy za dużo, bo i nie bardzo jest o czym, w samochodzie gra radio… Puchatek i Pan Kierowca w pewnym momencie zaczynają odruchowo śpiewać pod nosem razem z szalejącym w RMF Royem Orbisonem:
Everything you want – you got it!
Everything you need – you got it!
Everything at all – you got it, baby!!!
Zabawne – spotyka się Puchatek z człowiekiem, z którym nie bardzo jest o czym rozmawiać, człowiekiem z nieco „innego świata” (w sensie socjologicznym właśnie), z człowiekiem, który – usłyszawszy, że Puchatek zajmuje się tłumaczeniem – nie pyta „a co pan tłumaczy”, tylko „a ile na tym można zarobić”… Pozornie – brak „części wspólnej”. Nie ma o czym rozmawiać. A tu taki Orbison i proszę – obaj śpiewają i przytupują.
Muzyka łączy? 🙂