Mruczanka Zza Kierownicy (?)

Tak, tak, to już jutro…

Dziś wieczorem jeszcze godzinka z panem Jurkiem, po ulicach G.

Jutro o dziewiątej (rano, rzecz prosta) – dodatkowe treningi w Sąsiednim Większym Mieście, jak mawia Mattkapolka.

A o pierwszej (czyli trzynastej) – Puchatek zasiądzie najpierw przed ekranem komputera, a potem za kierownicą toyoty Yaris z dużym „L” na dachu i napisem „egzamin” poniżej. Też na dachu.

Nie wydaje się Puchatkowi, żeby udało mu się zdać za pierwszym razem – w końcu nie każdy jest taki genialny jak M., która trzy lata temu dokonała tego niezwykłego wyczynu…

Ale kto wie, kto wie… Zobaczymy. Trzymajcie kciuki i takie tam różne. 🙂

Mruczanka Z Nerwowym Chichotem

Czy wiecie, czym się różni siedmioletnia dziewczynka (przebywająca w waszym domu na wakacjach) od trzyletniego psa przebywającego w waszym domu na stałe?

Trzyletni pies (zwłaszcza, jeśli jest to malamut) po wejściu do domu łazi za Puchatkiem krok w krok, nie odstępując go ani na chwilę, usiłując pójść za nim wszędzie.

Siedmioletnia dziewczynka po wejściu do domu łazi za Puchatkiem krok w krok, nie odstępując go ani na chwilę, usiłując pójść za nim wszędzie, a w dodatku BEZ PRZERWY GADA.

Aaaaaaa, trzymajcie mnie, bo jej coś urwę! ;-D

Dobrze, że chociaż jest praca, to można się zamknąć w gabinecie i pracować. 😉 Do własnych dzieci mam jednek znacznie więcej cierpliwości… Na szczęście jutro przyjeżdżają jej rodzice. Może będzie łazić za nimi. 😉

Mruczanka Zirytowana

Nie znoszę, po prostu NIE ZNOSZĘ jak ktoś przychodzi „z wizytą” (choćby najbardziej nieoficjalną i na luzie) bez uprzedzenia. Ot, siedzisz w domu, jesteś zajęty, pracujesz – a tu dzwonek do furtki. „A wiesz, właśnie przejeżdżałam, byłam na basenie niedaleko was, to pomyślałam, że wpadnę po drodze, bo dawnośmy się nie widzeli…”.

NIE, NIE, NIE! Naprawdę w dobie telefonów komórkowych noszonych przy pasku przez każdego NIE JEST PROBLEMEM zadzwonienie – choćby z sąsiedniej ulicy – z pytaniem: „A wiecie, właśnie jestem w okolicy, mogę na chwilę wpaść?”

„Jasne, że możesz, będzie nam miło!” – to najczęściej usłyszysz. Ale jest także możliwość, że usłyszysz: „Wiesz, z takich a takich powodów to kiepski moment… Może umówmy się na jutro.”

A jak już stoisz przy furtce, to oczywiście nikt Ci tak nie powie, choć doprawdy miałby ochotę…

Oczywiście, nie chodzi mi sytuacje awaryjne, nagłe wypadki i inne „gromy z jasnego nieba”. Ale jeśli masz komórkę – ZADZWOŃ, U LICHA, jeśli chcesz, aby Twoja wizyta była dla mnie MIŁĄ niespodzianką.

Moja bańka prywatności czuje się naruszona. Nic na to nie poradzę. 😦

Mruczanka Przełomowa W Pewnym Sensie

M. z Potworami wróciła w czwartek w nocy – w zasadzie nawet już w piątek, bo jak zajechali pod dom, było wpół do pierwszej.

Tak, tak – „zajechali”. Przywiózł ich z C. samochodem Wujek Bodzio – mąż kuzynki M.
A razem z nimi przywiózł Gabrysię, czyli swoją córkę, lat siedem, która spędzi z Puchatkami tydzień wakacji.

I tu właśnie następuje przełom. Przełom istotny, spraw newralgicznych dotyczący.

Gabrysia bowiem jest pierwszy raz sama na wakacjach. „Sama” czyli bez mamy, taty lub dziadków. Wszystko jest OK, dopóki nie nadchodzi wieczór.

Bo Gabrysia absolutnie nie chce spać sama w pokoju… Co robić?

Ha.

Kiedy Pietruszka był mały, spał z Puchatkami w ich sypialni (choć we własnym łóżeczku). To jasne – w końcu komu by się chciało po dziesięć razy w nocy biegać do drugiego pokoju, żeby toto karmić…

Kiedy Pietruszka był w takim wieku, że można było myśleć o wyekspediowaniu go do własnego pokoju – urodziła się Piłeczka. No i kicha – Piłeczka (z przyczyn analogicznych) spała z Puchatkami w sypialni, więc trudno było wymagać od Pietruszki, żeby spał sam oddzielnie. To by była rażąca niesprawiedliwość i przyczynek do zazdrości o siostrę… I w ogóle…

Ta specyficzna sytuacja sprawiła, że dotąde cała czwórka Puchatków spała w jednym pokoju. A przy specyficznym charakterze Pietruszki (wyrażającym się między innymi w głębokiej niechęci do Zmian…) Puchatki obawiały się, że Potwory zostaną w ich sypialni do pełnoletniości..

Ale oto przybyła Gabrysia…

I M. wpadła na wspaniały pomysł: urządzamy dziecięcy pokój! Czyli „dzieciarnię” (per analogiam do „psiarni” czy „kociarni”, he he he).

No i bomba! Wszystkie dzieciaki zostały „położone” w większym pokoju na górze. Oczywiście – Puchatki do zaśnięcia siedzą na razie przy nich, oczywiście – drzwi w nocy są pootwierane, oczywiście – zdarza się, że trzeba w nocy iść za głosem płaczliwego „maaamooo…”, oczywiście zapewne jeszcze nie raz odbędą się nocne wędrówki lud(k)ów.

Ale na razie wszyscy są zadowoleni. Potwory – bo to coś nowego i „fajnie tak spać razem wszyscy…”. Gabrysia – bo nie śpi sama. Puchatki – bo od dawna zastanawiali się, jak tę operację przeprowadzić, a tu proszę, samo przyszło.

Rewolucja się dokonała. Sypialnia Puchatków wróciła do roli Sypialni Puchatków. Howgh.

Mruczanka – Nadrabianka

Ufffff. Skończyłem.

Od niemal dwóch miesięcy siedziałem przy komputerze i… siedziałem przy komputerze i… w zasadzie nie robiłem nic ponadto. W sobotę wieczorem (dosyć późnym) skończyłem to, co robiłem. Skończyłem, wysłałem, wstałem od biurka…

…i poczułem się tak, jakbym przez dwa miesiące rowy kopał. Kocia Twarz, nawet ręce mnie bolały! W związku z czem zrobiłem sobie trzy dni odpoczynku, absolutnego luzu, nicnierobienia.

Dziś siadam znowu do roboty, ale już nie tak pilnej i „na wczoraj” – i nie tak trudnej.

***

M. z Potworami siedzi Na Drugim Końcu Polski, u rodziny. Puchatek wywiózł ich tam, bo w Chatce Puchatków – dla odmiany – działania remontowe trwają. Tym razem Dwóch Fachowców wymienia ogrzewanie. CAŁE ogrzewanie. Piec w piwnicy, grzejniki we wszystkich pomieszczeniach, rurki, śmurki. Ratunku.

M. wraca jutro wieczorem – z Potworami i siedmioletnią Gabrysią, córką kuzynki M., która spędzi u nas tydzień wakacji. W związku z tym – na szczęście – Puchatek nie będzie musiał po nich jechać Na Drugi Koniec Polski, bo tata Gabrysi przywiezie całe towarzystwo samochodem.

***

A za dwa tygodnie Puchatek z Całą Resztą jedzie nad morze. I ma cichą nadzieję, że pogoda nie zrobi głupiego kawału i nie pójdzie sobie w krzaki akurat wtedy.

***

Dwa tygodnie temu Puchatek odwoził M. z Potworami Na Drugi Koniec Polski. Odwoził towarzystwo w czwartek, a już w piątek wracał, bo w sobotę rano mieli się zjawić Fachowcy i zacząć działać.

Droga do C., małego miasteczka Na Drugim Końcu Polski, skąd pochodziła mama M., to droga przez mękę. Oczywiście, w warunkach cywilizowanych dróg i cywilizowanych kolei czterysta pięćdziesiąt kilometrów (w jedną stronę) to nie jest wyprawa na księżyc – ale jak powszechnie wiadomo polskie drogi do cywilizowanych nie należą, a polskie koleje… no właśnie.

Z G., gdzie mieszkają Puchatki (pozwoli sobie Puchatek przypomnieć, że to 30 kilometrów w linii prostej od Pajacu Kultury) do C. można jechać na kilka sposobów. Sposoby dzielą się na czasochłonne i bardzo czasochłonne oraz męczące i bardzo męczące.

Można dojechać ekspresem do Wrocławia, ale w tym celu należy się cofnąć z G. do Warszawy – a w tym momencie cała zabawa traci sens, bo czas zyskany na ekspresie traci się na bezsensowanym jeżdżeniu w tę i z powrotem. Jest jeszcze kilka innych sposobów, ale najprostszy (?) jest taki, żeby z G. podjechać pociągiem podmiejskim (zwanym popularnie „żygaczem”) do Sąsiedniego Niewiele Większego Miasteczka (13 minut), w którym stają pociągi pospieszne relacji Warszawa – Wrocław. I w tym Sąsiednim Niewiele Większym Miasteczku łapie się pociąg pospieszny, który nie tylko jedzie do Wrocławia, ale (już jako osobowy) telepie się dalej, aż do granicy polsko-niemieckiej. I po drodze (cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności!) zatrzymuje się w C.

Ma takie rozwiązanie swoje wady (osiem godzin w pociągu!), ale ma też zalety (bez przesiadek, święty spokój, wysiada się po ósmej wieczorem w C., gdzie już czeka ktoś z rodziny z samochodem…)

I tylko – wiadomo, PKP. Pięknie, K…, Pięknie, jak ktoś celnie rozwinął tan skrót.

Stoją Puchatki w Sąsiednim Niewiele Większym Miasteczku na peronie. Upał jak smok (wawelski), trzydziści pięć stopni w cieniu. Pociąg miał być dwunasta dwadzieścia. Ale go nie ma. Nie ma go także dziesięć minut później, ani dwadzieścia minut później. Nikt oczywiście nie raczy poinformować czekających na peronie podróżnych o opóźnieniu (być może zawiadowca stacji doszedł do wniosku, że dwadzieścia minut – jak na możliwości PKP – to żadne spóźnienie…). Puchatek idzie do kasy, pyta o pociąg do Wrocławia. – O, to jego jeszcze nie było? – dziwi się pani w kasie.

W końcu pociąg przyjeżdża – pół godziny po czasie. Puchatek idzie do konduktora, żeby wskazał przedział zarezerwowany dla podróżnych z małymi dziećmi. Okzauje się, że „…wie pan, zerwali mi naklejki, nie ma, zorganizowane grupy, dużo ludzi, skauci z Francji, co ja panu zrobię…” etc.

Ostatecznie udaje się znaleźć przedział, w którym jedzie dwóch młodych ludzi. Jeden czyta, drugi śpi.

Jakoś tę podróż Puchatki przeżyły, choć doprawdy trudno im było zrozumieć, dlaczego pociąg, który ma na trasie średnią szybkość 54 (słownie: pięćdziesiąt cztery) kilometry na godzinę nazywa się (uwaga, uwaga) „pospieszny”.

***

Po ośmiu godzinach w brudnym, śmierdzącym pociągu Puchatkowi odeszła na długo ochota wchodzenia w jakiekolwiek interakcje z PKP. Następnego dnia wracał więc autostopem.

Poszło szybko i sprawnie, nie można powiedzieć. Ostatni odcinek – ponad trzysta kilometrów – z Oleśnicy do G. przejechał Puchatek jednym transportem. I tu ciekawa obserwacja socjologiczna…

Jedziemy sobie, nie rozmawiamy za dużo, bo i nie bardzo jest o czym, w samochodzie gra radio… Puchatek i Pan Kierowca w pewnym momencie zaczynają odruchowo śpiewać pod nosem razem z szalejącym w RMF Royem Orbisonem:

Everything you want – you got it!
Everything you need – you got it!
Everything at all – you got it, baby!!!

Zabawne – spotyka się Puchatek z człowiekiem, z którym nie bardzo jest o czym rozmawiać, człowiekiem z nieco „innego świata” (w sensie socjologicznym właśnie), z człowiekiem, który – usłyszawszy, że Puchatek zajmuje się tłumaczeniem – nie pyta „a co pan tłumaczy”, tylko „a ile na tym można zarobić”… Pozornie – brak „części wspólnej”. Nie ma o czym rozmawiać. A tu taki Orbison i proszę – obaj śpiewają i przytupują.

Muzyka łączy? 🙂

Mruczanka Piwniczna – c.d. i nie tylko

No i proszę – wbrew moim wszelkim oczekiwaniom w plebiscycie (patrz poprzednia notka) za Piosenkę Półwiecza Piwnicy pod Baranami uznano „Karuzelę z madonnami”.

Tyz piknie.

***

Jestem zmęczony. Przede mną jeszcze co najmniej dziesięć dni siedzenia od rana do nocy i tłumaczenia na akord. Potem – znowu jakaś robota, choć już mniej pilna, więc nieco spokojniej. Dopiero w sierpniu trochę wolnego. Jedziemy do Sianożęt (…ów?) i będziemy moczyć odwłoki w Bałtyku. Jeśli oczywiście będzie jaka taka pogoda…

Bo TERAZ jest pogoda, rzecz prosta. I co mi z tego? Tyle, że po południu ciężko mi pracować, bo temperatura przekracza granice zdrowego rozsądku.

Marzy mi się jakaś wyprawa na koniec świata, plecak na plecach, noclegi w namiocie. Tyle mojego, co sobie pomarzę…