Wiosna…?

Koniec maja, ale trochę takie mam poczucie, jakby w ogóle ten rok (szkolny) się już kończył… Pietruszka po maturze, składa papiery na studia (nawet jeśli te „papiery” są dziś czysto elektroniczne). Piłka ma jeszcze jakieś egzaminy przed sobą, ale na razie ma świetne wyniki i głównym tematem jest to, gdzie się za rok wybiera na studia. Pucek od dziś chodzi już w zasadzie „normalnie” do szkoły – to ostatnie tygodnie, ale dobrze, bo akurat jemu z całej trójki pandemia i zdalne nauczanie najbardziej zaszkodziły (choć oczywiście świadomie nie zdaje sobie z tego sprawy).

No i zbliżają się wakacje. I coraz bardziej wydaje się, że może w tym roku będzie szansa na „normalne” wakacje. Co prawda ruszyć na nie możemy dość późno, bo jeszcze 20 lipca przed południem Pietruszka musi być na miejscu, żeby zamknąć sprawę rekrutacji na studia, ale potem… Może uda się zrealizować ubiegłoroczne plany, uniemożliwione przez pandemię?

Ja pojutrze (w środę) mam drugą randkę z panną Pfizer. Moje starsze Potwory też są już po pierwszej dawce, drugą mają 24 czerwca. Jeśli (jak ptaszki ćwierkają) jeszcze w czerwcu otworzy się możliwość szczepienia Pfizerem dzieci od dwunastego roku życia, to Pucek (który jutro ma trzynaste urodziny!) też do 20 lipca ma szansę być zaszczepiony, przynajmniej jedną dawką. Więc kto wie…

Bardzo, bardzo tęsknię do jakiegoś wędrowania. Chciałbym poczuć, że ruszam w drogę. Chciałbym pojechać gdzieś, gdzie mnie jeszcze nie było. Poczuć wiatr na twarzy, usłyszeć śpiew ptaków w górach, krzyk mew nad morzem. Doświadczyć tego niepowtarzalnego uczucia wolności, jaką daje podróż w Nieznane. Bardzo mi to potrzebne po tym koszmarnym roku.

***

Nasz przyjaciel, ten, o którym wcześniej pisałem, jednak przeżył. No, w każdym razie wszystko na to wskazuje. Wciąż jest w szpitalu, wciąż jego stan lekarze określają jako ciężki – ale powoli, powoli zdaje się z tego wychodzić. Nie jest już pod respiratorem, oddycha samodzielnie, jest przytomny, nerki w miarę podjęły pracę… Ma potwornie zniszczone płuca – chyba jednak nie na tyle, żeby potrzebować przeszczepu; przechodzi kolejne infekcje, bo organizm jest tak osłabiony, że trudno mu walczyć. Jeśli wszystko dobrze się ułoży, to za jakiś miesiąc może wróci do domu. A potem przed nim pół roku rehabilitacji, zanim będzie w stanie jako-tako funkcjonować, a pewnie rok, zanim wróci do w miarę normalnego życia.

Lekarz pulmonolog powiedział jego żonie: „Wie pani, jestem lekarzem 20 lat, ale pierwszy raz mam do czynienia z sytuacją, w której ktoś wyszedł z TAKIEGO zapalenia płuc. Jeszcze czegoś takiego nie widziałem.”

Więc chyba to jednak tak jest, że zawsze jest nadzieja.

Czas płynie

Dziewiętnaście lat temu, 2 maja 2002 r, przeprowadziliśmy się z Warszawy do G. Przyjechaliśmy na cztery samochody: w jednym, z moim tatą za kierownicą, jechaliśmy my z M. i dokładnie dwumiesięczny Pietruszka, drugi to była ciężarówka przeprowadzkowa, a dwa pozostałe – nasi przyjaciele, którzy całą bandą przyjechali, żeby nam pomóc się wypakować i wstępnie „urządzić”.

Kiedy panowie z firmy przeprowadzkowej wyładowali nasze graty i się wynieśli, cała banda ruszyła do dzieła: było sprzątanie, mycie podłóg i łazienki, umieszczanie różnych rzeczy w różnych pokojach, skręcanie mebli, wieszanie lamp i takie tam. Tego pierwszego dnia „urządziliśmy” w zasadzie trzy pomieszczenia: naszą sypialnię, kuchnię i łazienkę. Duży pokój na dole został zastawiony stosami pudeł, książek i mebli, a reszta pomieszczeń na razie stała pusta.

W czasie, kiedy myśmy szaleli w domu, Pietruszka – przypomnę, dokładnie dwumiesięczny – jako pierwszy korzystał w pełni z faktu wyprowadzki z miasta: spał mianowicie w swoim wózeczku w ogródku, w cieniu rzucanym przez dom.

A potem, po południu, wszyscy pojechali – i zostaliśmy sami, gotowi spędzić pierwszą noc w naszym nowym domu. Domu, który wtedy – po przeprowadzce z apartamentu o powierzchni 24 metrów kwadratowych – wydawał nam się pałacem po prostu. Pamiętam ten wieczór: byliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi jak rzadko. Mieliśmy to niezwykłe, magiczne niemal poczucie, że oto zaczyna się coś nowego, jakiś nowy etap, nowy rozdział, że wyruszamy w zupełnie nową podróż. Taka archetypiczna świadomość Nowego Początku.

I oto siedzę tu, dziewiętnaście lat później. Przez te lata wydarzyło się wiele dobrych rzeczy – i wiele rzeczy niedobrych i bolesnych. A Pietruszka – ten sam Pietruszka, który wtedy spał w wózeczku, w naszym nowym ogródku, w cieniu naszego nowego domu i miał dokładnie dwa miesiące – ma dwoje młodszego rodzeństwa i jutro pisze pierwszy egzamin maturalny. Coś się kończy, coś się zaczyna.