Ornitologia dzisiaj. O ptakach będzie. Ptaki były dotąd trzy, za to duże i dorodne. I wszystkie jednego gatunku. Pavo cristatus. Po naszemu – paw.
Paw pierwszy był w środku nocy (uprzedzał Puchatek, że dla ludzi o mocnych nerwach…). Pietruszka przewracał się w wyrku, przychodził do łóżka Puchatków, był odnoszony na śpiąco, przychodził znowu (co mu się zwykle zdarza naprawdę rzadko…). Koło trzeciej w nocy obudził się z zażyczył sobie "pić". Dostał. Wypił. Usiadł. I… Pavo cristatus. Po naszemu – wiadomo.
Pościel do zmiany. Piżamka do zmiany.
Do rana Pietruszka spał jak zabity. – No, chyba mu pomogło! – niepewnym głosem zasugerowała M.
Nie pomogło. Rano, po wypiciu kubka kakao – ptak drugi. Dwie godziny później – trzeci.
A w tak zwanym "międzyczasie" telefon od K., że u nich to samo. Tyle, że wszyscy, nie tylko dwuletnia Edytka.
Czyli raczej nie zatrucie (bo i gorączki brak, i innych objawów takoż). Raczej wirus jakiś paskudny.
Na razie – spokój. Pietruszka biedny jakiś, ale już bez ornitologii. Tyle, że od rana NIC nie zjadł. Popijał tylko. Jak ptaki się będą powtarzać, to będzie jutro wyprawa do Pani Doktor. Ech…
A teraz Pietruszka – zmęczony ornitologią – zasnął (co mu się w dzień nie zdarzało od dwu lat niemal!)
Ale ornitologia przystopowała. Na razie. Odpukać.
Ano, zobaczymy…