…Bo tak naprawdę, to przecież po to powstało to miejsce. Żeby – w braku możliwości podróżowania „w realu” – móc przynajmniej wędrować po świecie własnych myśli i Słów.
Kiedyś myślałem, że chodzi o to, żeby Odkrywać. Żeby poznawać nowe miejsca, żeby docierać tam, gdzie nikt jeszcze nie dotarł. Żeby czasami – choćby czasami! – czuć to, co czuł Amundsen stając na Biegunie Południowym czy Mallory, kiedy dochodził do szczytu Mount Everestu.
Później (może to kwestia wieku?) zrozumiałem, że nie w tym rzecz. Nie chodzi o to, żeby gdzieś być pierwszym. Nie chodzi nawet – w gruncie rzeczy – o to, żeby dotrzeć w takie czy inne, konkretne miejsce.
Tak naprawdę cały smak życia polega na samym podróżowaniu. Na „dążeniu do”. Kiedy dziś zastanawiam się nad wszystkimi moimi – naszymi – zwariowanymi wyprawami myślę, że naprawdę najważniejsze było właśnie podróżowanie. Kiedy w 1992 dojechaliśmy do Paryża, byliśmy szczęśliwi i dumni – ale z perspektywy widzę, że samam droga była dla mnie dużo ważniejsza, niż widok wieży Eiffela czy Luwr. Kiedy potem podróżowałem po Szkocji i Irlandii, wspaniale było docierać do konkretnych miast czy okolic, ale naprawdę wspaniałe było samo PODRÓŻOWANIE przez te piękne miejsca.
Nie da się dojechać tak daleko, żeby nie chciało się jechać dalej. Oto cała tajemnica: navigare necesse est. Vivere non est necesse.
Nie jest konieczne także docieranie do celu czy osiąganie zaplanowanego kresu podróży. Najważniejsza jest Droga (mówimy oczywiście o podróżach doczesnych, geograficznych; w wymiarze Ostatecznym cel oczywiście się liczy, ale… w wymiarze Ostatecznym cel jest jednocześnie Drogą. Na szczęście.)
Kiedyś to było dla mnie bardzo ważne rozróżnienie – nie jestem odkrywcą. Nie jestm nawet podróżnikiem, bo podróżnik podąża dokądś. Jestem wędrowcem.