Sami fachowcy, Kocia Twarz.
Pani gminna architektka (?) – skądiną babsztyl wredny, nieprzyjemny i złośliwy (bywalcy wiedzą, że Puchatek rzadko takich określeń uyżywa…) okazała się ponadto być osobą niekompetentną. Puchatek bowiem zażądał od pani podstawy prawnej owych słynnych „30 procent” (patrz poprzednia notka), a pani rzeczona dała Puchatkowi kserówkę Ustawy o Prawie Budowlanym.
Już przy czwartej lekturze wskazanego przez panią punktu Puchatek zauważył, że Ustawa mówi o „30 proc. powierzchni CAŁKOWITEJ budynku”. Natomiast pani architekt mówiła, że chodzi o „30 proc. powierzchni UŻYTKOWEJ budynku”.
Dla niewtajemniczonych – powierzchnia CAŁKOWITA jest o wiele większa (bo to powierzchnia liczona po obrysie ścian zewnętrznych – więc w tej sytuacji łatwiej sie w tych 30 prec. zmieścić.
Poszedł Puchatek do rzeczonej pani i zwrócił uwagę na tę nieścisłość.
A opani architekt (-ka?) odparła z miną znudzoną, że „…owszem, ustawa mówi o powierzchni całkowitej, ale miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego mówi o użytkowej”.
Na to Puchatek powiedział pani, że w takim razie rzeczony plan (…skądinąd jej autorstwa, rzecz prosta…) jest w tym punkcie SPRZECZNY Z USTAWĄ, a w takim razie obowiązuje – oczywiście – zapis ustawowy…
Z pani powietrze uszło jak z przekłutego balonika i zaczęła coś mamrotać, że „przecież nie jest BARDZO sprzeczny…” (jakby można było być trochę w ciąży…).
Zatem magiczne 30 proc. najprawdopodobniej uda się przeskoczyć.
***
Ale nie cieszmy się za szybko – fachowcy są wszędzie. Kolejnym wybitnym fachowcem okazał się pan „rzeczoznawca” od spraw przeciwpożarowych, który Puchatkom sporządził opinię – jak się okazuje – niezgodną z przepisami przeciwpożarowymi.
Teraz okazuje się, że według nich (przepisów znaczy) należałoby jednak:
– obudować klatkę schodową drzwiami ognioodpornymi, oraz
– zainstalować na niej automatyczne urządzenia oddymiające.
Całkowity koszt operacji – lekko licząc koło 8 tysięcy złotych, może więcej.
Jeśli tego nie uda się przeskoczyć – możemy zapomnieć o przedszkolu, po nas na to zwyczajne nie stać.
Będziemy mogli otworzyć „klubik” czy inną „opiekę nad dziećmi” (bo do tego nie potrzebujemy opinii strażaków) – czyli nie dostaniemy gminnego dofinansowania. Czyli – jeśli M. i druga przedszkolanka nie mają pracować za friko (tzn. pracować na czynsz, ZUS i opłaty) trzeba będzie podnieść czesne.
A najgorsze, że cała ta operacja (obudowanie, urządzenia etc.) jest w przypadku tego budynku kompletnie bez sensu. Nic nie daje, za to utrudnia ewakuację. No ale przecież, jak wiadomo, „…nie chodzi o to, żeby się nie spaliło, ale żeby się spaliło zgodnie z przepisami”.
Czyli – jak to ujął Puchatkowy znajomy – stworzenie przedszkola jest niezgodne z prawem, za to absolutnie zgodne z prawem jest to, że przedszkola nie ma a dzieci mogą sie pętać po ulicy.
A to Polska właśnie.