Siedzę, pracuję. M. z Potworami na spacerze. Dzwonek do furtki. Przy furtce pan o twarzy mocno ogorzałej, ubrany biednie, wąsaty. Myślę – pewnie po złom, chodzą czasem tacy zbieracze. No i bomba, bo po remoncie sprzed miesiąca coś by się znalazło.
Nie. Pan tłumaczy mi pół po polsku, pół po niewiadomojakiemu, że jest z byłej Jugosławii, że głodny, że na chleb nie ma… „Bosnia-Herzegowina, pane, glodny, chleba ne ma…” – i już ręka na klamce od furtki, już chce wchodzić. W tym momencie zza domu wybiega Szelma. Szelma to chodząca łagodność, z każdym się chce bawić, potencjalnego złodzieja zapewne zaliże z radości na smierć… Ale pan o tym nie wie. Na szczęście. Dwadzieścia siedem kilo żywego psa pędzące z szybkością naddźwiękową w stronę furtki skutecznie zniechęca do (nieproszonego) wejścia.
Pieniędzy z zasady nie daję, dopóki nie sprawdzę, kto zacz. Mówię więc (akurat absolutnie zgodnie z prawdą…), że pieniędzy nie mam, ale skoro głodny, niech poczeka. I przynoszę z kuchni chleb (świeżutki…) i małe co nie co.
Spojrzenie pana przy furtce zmienia się z błagalnego we wściekłe. Tą samą mieszanką językową (…jakoś to nie brzmiało jak serbo-chorwackie naleciałości…) tłumaczy mi, gdzie mogę sobie ten chleb wsadzić (tłumaczenie wolne) i że on potrzebuje dwa złote – tym razem na pociąg (?).
Mówię mu – patrząc w oczy – że pieniędzy nie mam, że przecież mówił, że jest głodny, że chleb…
Patrzy na mnie już nie ze złością, ale z najwyższą pogardą. Chleb trzyma w ręce – ale chyba tylko dlatego, że na niego patrzę (prawdopodobnie wyrzuci go potem do najbliższego kosza…). Mamrocze coś jeszcze (ale nie „pod nosem”, tylko w moją stronę) – słów nie rozumiem, ale brzmią obraźliwie. Idzie, dzwoni jeszcze do sąsiadów po drugiej stronie podjazdu i w głębi (nikogo nie ma, rzecz prosta). Idzie dalej, wciąż oburzony.
Kocia twarz, ja rozumiem, że jemu o forsę chodziło – ale mógłby przynajmniej popracować na PR-em. Gdyby wziął ten chleb i podziękował (…bo przecież głodny!) – to następnym razem pewnie dałbym mu kilka złotych… Ale nie – pogarda, wyższość – chleb mu dają! Co oni sobie myślą, chamy jedne! Że on tu po chleb przyszedł?
Nie znoszę naciągactwa, chamskiego, ordynarnego naciągactwa.