Mruczanka Ambiwalentna

Sprzeczne mam nastroje.

Z jednej strony – nareszcie jest lato, słońce, ciepło i poziom światła zachęcający do życia (wybacz Inside, bez urazy ;-). Kiedy wieczorem wychodzi się z domu, to powietrze ma taki charakterystyczny, letni smak, a na niebie są już letnie gwiazdy.

Z drugiej strony… Jakby to powiedzieć… Co mi z tego? Takie wieczory prowokują mnie do wędrówki – a na żadną wędrówkę na razie się nie zanosi. Pracy strasznie dużo (w dodatku, niestety, pracuję właśnie nad najgłupszą książką z dotychczas tłumaczonych… Nawet nie pytajcie… Dla chleba, panie, dla chleba ;-).

Normalnie maj był już miesiącem, kiedy czekało się na lato – ale w tym roku i z lata niewiele. Lipiec z głowy (praca, M. ma ostatnią sesję kursu, z domu się nie ruszymy). W sierpniu owszem, pewnie się ruszymy – pojedziemy na ślub na Drugi Koniec Polski (Kuzyn M. się żeni), pewnie spędzimy tam parę dni, może wyprawimy się „na wieś”, czyli do tak zwanej „chałupy” Osobistego Taty – i tyle. Żadnych dalszych wyjazdów nie będzie, bo raz, że z funduszami w tym roku wyjątkowo krucho (jeszcze nie odbliśmy się po ubiegłorocznych szaleństwach remontowo-samochodowych…) a dwa, że jak w lipcu przez dwa tygodnie M. będzie „kursować”, to raczej nie da się poświęcić całych kolejnych dwóch tygodni na wywczasy. Kiedyś jeszcze pracować trzeba…

***

Czytam „Dzieci Hurina”. I tu także ambiwalentne mam odczciua…

Z jednej strony – ma to swój urok, takie wejście głębiej w historię streszczoną jedynie w „Silmarillionie”. Można sięgnąć głębiej, w czasy sprzed „Władcy Pierścieni”, poczuć klimat Dawnych Dni.

Z drugiej…

To jednak nie jest Tolkien. Abstrahuję od jakości tłumaczenia (o tym niżej) – ale nie ta poetyka, nie ten język, nie ta płynność narracji. „Hobbit” i „Władca Pierścieni” to kawał literatury. „Silmarillion” – to po prostu mitologia świata w tamtych książkach opisanego. A reszta – nie oszukujmy się – to już tylko odcinanie kuponów… Ciekawe, ile jeszcze „nowych książek Tolkiena” poznamy w ciągu najbliższych lat…

Jeśli chodzi o tłumaczenie:

Niestaranności i niezręczności jezykowe, irytujące i męczące. Nie rozumiem także idei przenoszenia na siłę oryginalnej pisowni (Húrin, Túrin, Círdan, Mîm) w sytuacji, w której kanoniczne bądź co bądź tłumaczenie nieodżałowanej Marii Skibniewskiej (pozostałe pominę z litości…) na stałe już wprowadziło to polskiej wersji tolkienowskiego świata pisownię uproszczoną (Hurin, Turin, Kirdan, Mim etc.).

Gorzej, że w ewidentnie monoteistycznym świecie swtorzonym przez Tolkiena Valarowie nazywani są (na szczęście tylko we wstępie) „Bogami”. I to właśnie „Bogami” pisanymi wielką literą…

Nie wiem, jak to wyglądało w oryginale (ale się dowiem, niewątpliwie…) – sądzę jednak, że sam Tolkien nie użyłby takiej formy. Wystarczy przeczytać Ainulindale, czyli pierwszą część „Silmarillionu” żeby zrozumieć, że Valarowie nie byli bogami, a już na pewno nie byli „Bogami”. Można by nazywać Ich – czy ja wiem – demiurgami, można używać po prostu określeń „Potężni” etc. (patrz – „Silmarillion”), ale „Bogowie” to dowód niezrozumienia idei Autora…

No cóż – Tworzenie Opowieści to wielka sztuka. Sam fakt, że dysponuje się materiałem pozostawionym przez kogoś, kto tę sztukę posiadł wcale nie oznacza, że umie się z tego materiału stworzyć Opowieść…

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s