Blackout 2, czyli Komedia Omyłek

Jestem zmęczony. Zmęczenie objawia się kolejnymi zaćmieniami umysłu…

Wracaliśmy z M. z Warszawy – w środę, po chemii (tak, zaczęliśmy kolejny cykl). Kiedy M. leżała sobie pod kroplówką (z książką i herbatką), ja wpadłem na chwilę do ojca. Pogadaliśmy, kawkę wypili – i pojechałem z powrotem do szpitala, zabrałem M. i ruszyliśmy do domu.

Jeszcze przed wjazdem na obwodnicę zjechaliśmy na stację benzynową. Zatankowałem, sięgam do kieszeni kurtki (prawa, wewnętrzna) i… kieszeń jest pusta.

Całkiem pusta. Pusta na sto procent.

A nie powinna. Bo jeszcze godzinę wcześniej była w niej skórzana „okładka”, a w niej – dokumenty, karty do bankomatu, prawo jazdy, dowód rejestracyjny… Wszystko. Była saszetka – nie ma saszetki.

Im bardziej jej szukałem, tym bardziej jej nie było.

Za paliwo M. zapłaciła swoją kartą, ale co z resztą? Jak tu jechać do domu? Bez prawa jazdy, bez dowodu rejestracyjnego i ubezpieczenia? M. miała przynajmniej prawo jazdy – ale po chemii średnio nadawała się do siadania za kierownicę.

No i – co teraz? Nowy dowód, nowe prawo jazdy, nowe dokumenty samochodowe? Ile to kosztuje, to już nie wspomnę, ale ile czasu i biegania?

A jak już o kosztach – to przecież trzeba dzwonić do banków (w sumie trzech) i zastrzec karty, bo NAJPRAWDOPODOBNIEJ ktoś tę saszetkę ukradł…

No, kanał po prostu.

Co robimy? Ano cóż – ruszyliśmy do domu z nadzieją, że nas policja akurat do kontroli nie zatrzyma. Pędziliśmy autostradą w stronę G. Ja – wkurzony, M. – zmęczona i też zaniepokojona sytuacją.

Myślałem, myślałem… I wychodziło mi, że ten hipotetyczny złodziej po prostu NIE MIAŁ KIEDY mnie obrobić. Po mieście jeździłem autem, w żadnym tłoku nie byłem, na ulicy nikt na mnie nie wpadł… Impossible.

– Wiesz co? – powiedziałem do M. – Weź Ty tę moją kurtkę i przejrzyj jeszcze raz kieszenie. WSZYSTKIE kieszenie. Może w jakimś zaćmieniu schowałem dokumenty gdzieś indziej? (Oczywiście, że przeszukałem wcześniej wszystkie kieszenie – ale wiecie jak to jest: ktoś inny szuka i znajduje…).

No więc M. sięgnęła na tylne siedzenie i zaczęła przeglądać kieszenie. Pierwsza kieszeń, druga, trzecia…

– A co to jest? – zapytała w pewnym momencie moja Żona ze szczerym zdziwieniem, wyciągając z jednej z kieszeni Dziwny Przedmiot.

– To? – wybałuszyłem oczy (a w zasadzie jedno oko, bo drugim musiałem jednak obserwować drogę, co przy prędkości autostradowej bywa pomocne). – To jest kluczyk do samochodu!

– Widzę – odparła M. – Ale nie nasz.

– No jasne, że nie nasz – odpowiedziałem z pełnym poczuciem absurdalności sytuacji. – Przecież nasz jest w stacyjce. Poza tym to jest kluczyk od Hyundaia…

– Wygląda na to, że to nie jest twoja kurtka, kochanie… – skonkludowała M. po kilku chwilach zdziwionej ciszy.

– Najwyraźniej – potwierdziłem. – Ale czyja? – dodałem rozpaczliwie, uświadamiając sobie, że jedynym miejscem w którym mogłem tego dnia zamienić kurtki była szpitalna szatnia.

– Wygląda na to, że ktoś ma identyczną kurtkę jak twoja – kontynuowała M. – Ten sam fason, kolor, te same kieszenie, nawet ten sam rozmiar. Tyle, że jeździ Hyundaiem.

Hyundai! Słowo–klucz. Szpital nie był jedynym miejscem, gdzie mogłem zamienić kurtki. Kto jeździ Hyundaiem? Tatuś mój rodzony, rzecz prosta.

Wyszedłem od ojca w jego kurtce. Identycznej jak moja – obie kupiła kiedyś ciotka, jedną dla niego, drugą dla mnie.

M.. zadzwoniła i krztusząc się ze śmiechu powiedziała swojemu ulubionemu teściowi, że jednak ma w domu moje dokumenty. A my właśnie wieziemy do G. jego kluczyk do auta…

Blackout, czyl Chwilowe Zaćmienie Umysłowe

– Tych cegiełek starczy dotąd – powiedział pan Wiesław, fachowiec–remontowiec jakich mało. – Ale mnie się wydaje, że lepiej byłoby skończyć ten murek rządek niżej, o, tutaj – pokazał. – Jak pan woli?

Zastanowiłem się chwilę. – Też mi się wydaje, że dotąd będzie lepiej – odparłem. – Ale wolałbym, żeby jeszcze moja żona na to spojrzała, ona ma lepsze wyczucie… Ale ona wróci dopiero za pół godziny. Wiem, że panom się spieszy, ale… Ten murek będziecie stawiali od dołu?

(Tu chwila ciszy na wybrzmienie…).

Pan Wiesław popatrzył na mnie z lekko pochyloną głową. – No, wie pan… – powiedział z kamienną powagą, unosząc jedną brew. – Od góry to się raczej nie da…

Śmialiśmy się z tego jeszcze kilka godzin później.

Dawno, Dawno Temu…

Rozmowa przy stole. Opowiadam o czymś (temat nieistotny). Mówię, że jak miałem pięć lat, to widziałem (coś tam) w telewizji.

Piłka, szczerze zdziwiona:

– To jak ty miałeś pięć lat to już była telewizja?!

Ale oczywiście, córeczko. Tylko obraz był kiepski, bo dinozaury bez przerwy obgryzały antenę…

Czerwone i Czarne

Przyszły pocztą ostatnie zamówione podręczniki. Między innymi – do religii dla Pietruszki (piąta klasa). Wyjmuje z paczki, otwieram, przeglądam tematy, kiedy nagle moje czujne, zawodowe tłumacko–redaktorskie oko wyłapuje pewną drobną nieścisłość.

Patrzę z jednej, z drugiej – no jak byk stoi:

„Przejście przez Morze Czarne (…)”

Przyznam, że wizja Mojżesza prowadzącego Izraelitów na słoneczne plaże Bułgarii zwaliła mnie z nóg.

(Dalej w tekście było już poprawnie – ot, głupia pomyłka i nic więcej. Małe, a cieszy. Napisałem do wydawnictwa, żeby nie powtórzyli tego w kolejnych wydaniach…).

O Wzroście i Głowach

– Tatusiu, a wies dlacego Tadzik jest ode mnie wyzsy? – pyta Pucek Bardzo Poważnym Głosem.

– No, dlaczego? – nadstawiam uszu zaintrygowany. (Obiektywnie Tadzik – młodszy o Pucka o miesiąc i trzy dni – jest wyższy po prostu dlatego, że ma takie a nie inne geny: tata Tadzika jest ode mnie wyższy o jakieś dwie głowy, czy coś koło tego…).

– Bo widzis, on ma taką dziubatą  głowę – wzdycha Pucek. – A ja mam taką bardziej kulatą. I to dlatego.

Jak mogłem na to nie wpaść… 

Mruczanka Zamordystyczna

Zima, jak wiadomo. Niedzielny wieczór. Na dworze osiemnaście stopni na minusie. Pies drapie w drzwi, że chce na dwór. Niby nic w tym dziwnego (co to jest -18 dla malamuta… Szelma spędza na dworze więcej czasu, niż w domu…). Tyle, że zaraza puchata PIĘĆ MINUT WCZEŚNIEJ drapała w te same drzwi z przeciwnej strony, że mianowicie chce wejść (coś jej tam widać z kuchni zapachniało).

Puchatek jest zirytowany – może malamuty lubią -18, ale Puchatki NIE LUBIĄ, a ciągłe otwieranie drzwi jak wiadomo utrzymaniu temperatury w domunie służy. Więc Puchatek, stojąc w przedpokoju, mówi mocno zirytowanym głosem do psa:

– Gdzie?! Zgłupiałaś?! Bez przesady, żadnego wychodzenia co pięć minut! Siedź w domu, gdzie cię znowu niesie!

Pucek w pokoju bawi się jakimis klockami. Słysząc tatę zadaje rzeczowe pytanie:

– Tatusiu, do kogo ty mówis?

– Do Szelmy, ozywiście – odpowiada zdziwiony Puchatek.

– A, bo ja MYŚLAŁEM ZE DO MAMUSI… – odpowiada dziecię.

No jasne… 

Mruczanka Na Bieżąco

Jak to jest, Kocia Twarz, że różne wydarzenia wymagające jakichś inwestycji finansowych dzieją się zawsze właśnie wtedy, kiedy nie ma na nie pieniędzy?

I, oczywiście, na raz?

Siedzi Puchatek na dole, coś sprząta, M. na górze kąpie Pucka (czy raczej – towarzyszy w kąpieli, siedząc sobie na brzegu wanny, bo spróbujcie powiedzieć trzylatkowi, że jest za mały, żeby sam się umyć…). Pietruszka szykuje się do kąpieli. I nagle… Puchatka wołają, a ton głosu wyraźnie sugeruje,że „coś się stało”.

Ano stało. Nie da się wyjść z łazienki. Klamka „się naciska” normalnie, ale zamek jak najbardziej trzyma.

Możliwości jest zawsze kilka: sprężynka w zamku pękła / spadła / obluzowała się, pękł ten poprzeczny kawałek metalu który przesuwa język zamka, pękło cokolwiek-bądź-innego… Banał. Trzeba wyjąć zamek, rozkręcić, sprawdzić, a potem w zależności od efektów sprawdzenia albo naprawić, albo wymienić.

Jest tylko jeden problem: jedyna płaszczyzna z której można wymontować zamek to ta, która właśnie przylega do framugi. Innymi słowy: żeby wymontować zamek, trzeba otworzyć drzwi. Ale zamek trzeba wymontować właśnie dlatego, że nie można tych drzwi otworzyć. Podręcznikowa ilustracja pojęcia „sytuacja bez wyjścia” (niestety, także dosłownie).

Szczegółów operacji Wam oszczędzę. W dużym skrócie: Puchatek zmuszony były wejść do łazienki przez to małe okienko w górnej części drzwi (po uprzednim usunięciu z niego szyby…), co okazało się średnio trudne, a potem przez to samo okienko wyekspediować na zewnątrz Pucka (bułka z masłem), Pietruszkę (trochę większa bułka, ale za to długa i chuda) oraz Ukochaną Małżonkę, co już było nieco większym wyzwaniem, ale okazało się wykonalne.

A potem, w braku jakichkolwiek innych możliwości (bo bez otwarcia drzwi nie da się… i tak dalej) Puchatek zmuszony był otworzyć drzwi „na rympał”.

I doszedł do wniosku, że albo w Ameryce mają jakieś cieńsze drzwi, albo sceny z popularnych filmów sensacyjnych w których Pan Policjant uderza barkiem, a drzwi stają otworem – to kit, bajka i ściema. Nie stają (choć Puchatek nie należy raczej do osób drobnych, lekkich i chudych), za to bark potem boli.

Dzięki czemu – jakby to brutalnie nie zabrzmiało – miał Puchatek niepowtarzalną (…miejmy nadzieję…) okazję to zrobienia czegoś, o czym jego jaskiniowa podświadomość zawsze marzyła. A mianowicie do otwarcie drzwi „z kopa”. Kopa, dodajmy, precyzyjnie wymierzonego w uszkodzony zamek, tuż pod klamką.

Zadziałało. Kawałki zamka zbierał potem Puchatek w promieniu kilku metrów od łazienki (ech, te peerelowskie drzwi z płyty paździerzowej czy innego badziewia…).

Potem pozostało już tylko poskładać to wszystko to tak zwanej kupy, zamontować z powrotem, i drzwi nawet z grubsza się zamykają. Co nie zmienia faktu, że – jakby to delikatnie powiedzieć… – w kilku miejscach widać, że były otwierane par force. A nowe drzwi… w obecnej sytuacji finansowej… No właśnie.

A w dodatku – co nie ma nic wspólnego z drzwiami, ale ma dużo z obecną sytuacja finansową – zepsuł się ekspres do kawy. Pan w serwisie obejrzał, pokiwał głową i uczciwie powiedział, że taniej wyjdzie kupić nowy.

Ha, ha, ha, zaśmiała się hrabina po francusku, bo ten język znała najlepiej.

***

Pucek siedzi na dywanie i bawi się z koleżanką Marianną, lat cztery (czyli o rok starszą – ale gabarytowo są w jednej kategorii wagowej). Nagle Pucek – bardzo charakterystycznym tonem, sugerującym że stało się Coś Niestosownego – mówi:

– Pseplasam!

– O, a kto puścił bąka? – pyta z zainteresowaniem koleżanka Marianna.

– No pseciez ty! – odpowiada ze zdziwieniem młody gentleman.

Kurtyna.

 

Mruczanka Perspektywiczna

Pucek porozsypywał na schodach zewnętrznych orzechy. Włoskie. W dużej ilości. W skorupkach, znaczy.

Puchatek (który o tym nie wiedział) wychodzi z domu z Piłką, żeby ją odwieźć do szkoły. Widzi rozsypane orzechy, więc mówi do Córki Jedynej:

– Uważaj, Pucek nabałaganił, można się zabić na tych schodach!

A Piłka (lat siedm i pół) odpowiada śmiertelnie poważnie:

– No właśnie! A ja mam jeszcze plany życiowe! 

Mruczanka PrzedUrodzinowa

– Pucku, a ile ty latek skończysz w czerwcu? – pyta Pucka dziadek L.

– Tsy! – odpowiada Pucek mądrze i zgodnie z prawdą.

– A urządzisz urodziny? I będą świeczki?

– Tak! – cieszy się Pucek.

– A ilu gości chcesz zaprosić?

– Nie ciem gości! – oburza się Prawie Trzylatek. – Sam źjem tort!

Mruczanka Prawie Przedświąteczna

M. roiąc porządki wyciągnełą skądś wielkanocnego baranka. Mały, biały, plastikowy baranek- wiadomo. Nawet nie wiem, skąd się wziął.

Pucek (lat już rawie trzy!) patrzy na barabka lekko zdziwony (bądź co bądź poprzedeniej Wielkanocy nie pamięta).

– Jak myślisz, Pucku, co to jest? – pyta M.

– Piesek? – pyta dziecię niepewnie…

Wszyscy tłumią śmiech. M. tłumaczy:

– To nie piesek. To jest baranek.

Pucek uśmiechnięty, na dziobie wyraźny przebłysk zrozumienia:

– Aaaa, baranek Shaun?