Zima, jak wiadomo. Niedzielny wieczór. Na dworze osiemnaście stopni na minusie. Pies drapie w drzwi, że chce na dwór. Niby nic w tym dziwnego (co to jest -18 dla malamuta… Szelma spędza na dworze więcej czasu, niż w domu…). Tyle, że zaraza puchata PIĘĆ MINUT WCZEŚNIEJ drapała w te same drzwi z przeciwnej strony, że mianowicie chce wejść (coś jej tam widać z kuchni zapachniało).
Puchatek jest zirytowany – może malamuty lubią -18, ale Puchatki NIE LUBIĄ, a ciągłe otwieranie drzwi jak wiadomo utrzymaniu temperatury w domunie służy. Więc Puchatek, stojąc w przedpokoju, mówi mocno zirytowanym głosem do psa:
– Gdzie?! Zgłupiałaś?! Bez przesady, żadnego wychodzenia co pięć minut! Siedź w domu, gdzie cię znowu niesie!
Pucek w pokoju bawi się jakimis klockami. Słysząc tatę zadaje rzeczowe pytanie:
– Tatusiu, do kogo ty mówis?
– Do Szelmy, ozywiście – odpowiada zdziwiony Puchatek.
– A, bo ja MYŚLAŁEM ZE DO MAMUSI… – odpowiada dziecię.
No jasne…