Mruczanka Ze Szczoteczką Do Zębów

Puchatek myje Pietruszce zębiska (w liczbie dwudziestu). Szczoteczka w dłoń. Pasta.

„Otwórz paszczę, Pietruszko!”. Pietruszka paszczę otwiera, czemu nie – ale minę ma jakąś taką… zdziwioną jakby?

Puchatek zaczyna myć zębiska – szurum-burum – ale Pietruszka usiłuje mu coś powiedzieć. Ponieważ w paszczy Pietruszki tkwi (a raczej szaleje) szczoteczka, brzmi to jak: „Łałułu, ło łe łołeła łiłeły!”

„Poczekaj, Pietruszko, tata skończy ci myć zębiska, to wszystko powiesz!” – komentuje Puchatek i szoruje dalej. Ale Pietruszka nie daje za wygraną i dalej coraz usilniej próbuje jakąś wyraźnie bardzo istotną myśl przekazać: „Ałe ło łe łe łoła łołeła!”

„No zaczekajże jeszcze chwilę” – irytuje się Puchatek, który przez „łołełanie” nie może dobrze szorować. – „Zaraz skończymy i wszystko mi powiesz!”

Nic z tego. Pietruszka wyrywa się z rodzicielskich objęć, wypluwa szczoteczkę, wypluwa wodę z pastą i – wreszcie mając wolną paszczę – wygłasza pierwsze stwierdzenie raz jeszcze. Tym razem wyraźnie i głośno, z głębokim wyrzutem :

„Tatusiu, to jest scotecka Piłecki!”

Patrzy Puchatek – o, Kocia Twarz, fakt! Szczoteczka jest biała, z króliczkiem – a przecież pietruszkowa szczoteczka jest różowa, z misiem. Uuuups. Ale gafa.

Tak to jest, jak człowiek zaczyna działać, zanim się na dobre nie obudzi…

Mruczanka Z Obciachem W Pełnym Zakresie

Czteroletni Pietruszka wykonał był Numer Życia. Może jeszcze kiedyś zrobi coś lepszego, ale… Puchatek ma nadzieję, że Puchatka przy tym nie będzie. Ale od początku.

Zwykle w niedzielę Puchatki jeżdżą ze znajomymi do Sąsiedniej Parafii. Bo w Puchatków parafii kościół w budowie, zero ogrzewania, na podłodze goły beton, zimno jak w psiarni u Eskimosów.

Dla Pietruszki każdy człowiek płci brzydkiej ubrany w długie, białe ubranko to „ksiądz”. No bo niby jak czterolatek ma rozróżnić, że to jest ksiądz, a to jest na przykład lektor, albo ubrany w albę kościelny chodzący z tacą? Na czole święceń zaznaczonych nie ma. Niestety, jak się okazuje.

Wczoraj Puchatek został poproszony przez Jednych Znajomych z Sąsiedniej Parafii, żeby zastąpił jednego z lektorów, który był zachorował. No, nie ma problemu – czytać Puchatek umie, a w albie przy ołtarzu też się bywało. Poszedł Puchatek do zakrystii, albę założył, jak porządny ministrant łapki złożył i OK.

M. z potworami została „w tłumie”, razem ze znajomymi. Ludzi sporo, więc nie wszystko potwory widziały. Msza się zaczęła, wstęp, modlitwa, wiadomo. Skończyły się obrzędy wstępne, ksiądz usiadł, ministranci usiedli, ludzie w kościele takoż, a Puchatek nie usiadł, tylko ruszył był w stronę tak zwanej ambonki, żeby rzeczone pierwsze czytanie kulturalnie i z dykcją przeczytać. W tej białej albie. I w ogóle.

I doszedł Puchatek do ambonki… I lekcjonarz otworzył… I oddech już wziął, żeby zacząć…

I w tym momencie, w ciszy panującej w kościele (no bo zaraz będzie czytanie, prawda?) rozległ się jasny, dźwięczny głos Pietruszki, oznajmiającego z dumą całemu zgromadzeniu:

– A TEN KSIĄDZ TO MÓJ TATA!

Ksiądz odprawiający mszę jakby się nagle zakrztusił, poczerwieniał i generalnie wyglądał, jakby sie miał udusić. Proboszcz – siedzący właśnie w konfesjonale – zatrząsł się tak, że konfesjonał podrygiwał. Lud Boży (przynajmniej ta jego część, która to słyszała…) padł był na podłogę i tarzał się dłuższą chwilę. A Puchatek musiał – z twarzą pokerzysty – PRZECZYTAĆ to czytanie.

Oj, chyba jakiś czas pochodzimy jednak do naszej parafii…

Mruczanka Prorocza

Już wiem. Wiem, kiem będzie Pietruszka, jak dorośnie. Inside, załamiesz się – on będzie matematykiem.

Był kiedyś taki dowcip o matematykach – test, jak rozpoznać, czy ktoś ma umysł matematyka (Inside, uważaj). Należy mu zadać mu prostą, dwuczęściową zagadkę:

1. Siedzisz w domu, masz wyłącznie kubełek i kran z bieżącą wodą. Dom zaczyna się palić. Co robisz?

Tu oczywiście każdy normalny człowiek odpowiada: „Nalewam wodę do kubełka i gaszęe ogień”.

2. Teraz część druga: siedzisz w domu, masz wyłącznie kubełek i kran z wodą, ale kubełek jest już napełniony. Zaczyna się palić – co robisz?

Odpowiedź matematyka: Wylewam wodę z kubełka, mam pusty kubełek i kran z wodą – a zatem sprowadzam zadanie do poprzedniego.

Ha, ha, ha.

A teraz scena z niedzielnego popołudnia.

Puchatek zwykle siedzi w ciągu dnia w gabinecie i pracuje (ciężko, rzecz prosta). Kiedy M. wypuści już „przedszkolaków” do domu, robi obiad, a potem – to już taka tradycja – mówi Pietruszce, żeby zawołał tatę na rzeczony posiłek. Pietruszka przychodzi pod drzwi gabinetu, a że jeszcze nie umie klamki otworzyć, puka w nie energicznie wołając „Tatusiu, choć na obiadek!”. I jest bardzo dumny.

Ale wczotaj była niedziela. Puchatek nie pracował. Zaszedł jeno do gabinetu, żeby ściągnąć pocztę. Toteż drzwi od gabinetu były otwarte.

Przyszedł Pietruszka. Zdziwił się. I co zrobił? Tak, właśnie tak. ZAMKNĄŁ drzwi do gabinetu (zatrzasnąć jest łatwo), poczym zapukał i wygłosił tekst powyższy.

Inside, co Ty na to? Ma szanse na karierę naukową?

Bo słuch muzyczny też ma niczego sobie (swoją drogą wszyscy znani mi matematycy mają dobry słuch. Ciekawe).

:))))

Mruczanka Po Ciężkim Dniu

Sobotnie popołudnie. Ponieważ w niedzielę maja być goście, Puchatek i M. krzątają się energicznie po domu. Coś pichcą, coś sprzątają – normalna sprawa. A w tym wszystkim – Potwory.

M. piecze ciasto. Wystarcza sekunda nieuwagi – Pietruszka w jakiś dziwny sposób okazuje się być pokryty budyniem czekoladowym w proszku. Od stóp do głów – cały metr bieżący. Reszta budyniu (kto by pomyślał, że w małej torebce tyle się tego mieści!) leży na podłodze w połowie kuchni.

Puchatek zamiata, M. sprząta czekoladowy proszek z krzesła i okolic. Siłą rzeczy – nie patrzą na Potwory.

Błąd.

Bo potwory w tym czasie cicho, szybko i sprawnie wyjadają cukier z cukiernicy. W cukrze są całe, ich najbliższe otoczenie takoż.

Puchatki nie wiedzą, czy się wściekać, czy śmiać.

W czasie zamiatania cukru Pietruszka – nie zauważony – dorywa się do rozwałkowanego ciasta leżącego na blacie. Miała być kolejna warstwa do miodownika, jest bezkształtna kulka zgniecionego ciasta. Trzeba wałkować od n owa. M. rosną zęby, choć to nie pełnia. Łapie za wałek z taką miną, że Puchatek nie jest pewien, czy na pewno ma na myśli ciasto.

Piłeczka w tym czasie – korzystając z zamieszania – ściąga ze stołu swoją ulubioną ściereczkę. Razem z ułożonymi na niej sztućcami. BRZDĘĘĘĘĘĘK.

Puchatek zbiera sztućce. Pietruszka ma więc chwilę wolnego – i całą swoją ubudyniowaną osobą rozkłada się na kanapie. Po drodze oczywiście przechodzi przez dywan. Dywan do czyszczenia. Kanapa do czyszczenia. Pietruszka do gruntownego czyszczenia.

Puchatek z ciężkim westchnieniem wyciąga odkurzacz – piękna maszyna, wodny! Jeszcze z prezentów ślubnych! Składa się go kilka minut, ale za to potem jak ciągnie!

Miseczka, woda, filtr. Gotowe. Puchatek włącza odkurzacz. Zgrzyt, warczenie, smród palonej izolacji, snop iskier, głośne „PRFRSZZZGRDBRGOW….” (zapis fonetyczny…) i… cisza. Spalił się.

Puchatek z ciężkim westchnieniem wynosi dywan na balkon i strzepuje. Wyciąga ze schowka szczotkę i płyn do czyszczenia dywanów. Pryska – ale zamiast piany z dyszy leci smętny strumyczek płynu. Co zrobić. Łapie Puchatek szczotkę, zaczyna szorować – i przy pierwszym ruchu wbija sobie w łapsko drzazgę wielkości Empire State Building. Którą przez następne piętnaście minut usiłuje wyciągnąć za pomocą szpilki. Zdezynfekowanej.

W tym czasie M. usiłuje doprowadzić kuchnię do stanu, w którym dałoby się kontynuować gotowanie i pieczenie. Bezskutecznie, ponieważ Potwory wpadają na kolejne genialne pomysły szybciej, niż ona zdąża likwidować ich skutki.

Kiedy już sytuacja wydaje się opanowana, okazuje się, że Piłeczka rozlała w tak zwanym międzyczasie na podłogę w pokoju spore wiaderko wody i właśnie rozmazuje ją trzy razy większym od siebie mopem.

„Ja ciałam pomóć ci!” ogłasza tonem skrzywdzonej niewinności, kiedy M. zabiera jej mopa, zaciskając zęby, żeby nie powiedzieć, co myśli (no bo nie przy dzieciach przecież…).

A minutę potem M. prosi Puchatka, żeby zmiksował cośtam. Podaje mu garnek, a Puchatek łapie go nie za uchwyt, tylko za „brzuch”.

AUUUUUUUUUUUU!!!!!!!!

Garnek był świeżo zdjęty z ognia…

M. i Puchatek patrzą na siebie z rezygnacją. – Może my juz chodźmy spać? – proponuje M. – Bo jak jeszcze coś zaczniemy robić, to pewnie wylecimy w powietrze…

Urszula Sipińska taką piosenkę kiedyś śpiewała: „Są takie dni w tygodniu…”

P.S. Potwory nie dały się uśpić do dziesiątej. Wieczorem. 22.00 znaczy się. A dziś (w niedzielę) wstały ZA WCZEŚNIE.

Czy gwarancja na dzieci jest roczna? Czy może jeszcze można wymienić?

I czy ktoś kiedyś wynajdzie zmywarkę do dzieci?

P.S.2 Po tygodniu szukania znalzał się zegarek M. Okazało się, że Piłeczka przez tydzień woziła go w ózeczku dla lalek. Na spacerki. I usypiała.

RATUNKUUUUU!!!!

Mruczanka Na P…

Dialogi z Potworami są coraz ciekawsze. Potwory bowiem coraz więcej rozumieją i coraz więcej potrafią… powtórzyć.

– Och, jak mi się nie chce jutro jechać do tej pierniczonej Warszawy! – wzdycha Puchatek w niedzielę wieczorem (…żeby nie było – Puchatek słów grubszych używa naprawdę rzadko, a nigdy przy dzieciach – jeśli zatem pisze „pierniczonej”, to dokładnie tak mówi, nie inaczej).

Chwila ciszy. Pietruszka trawi (Puchatek nie zauważył, że Pietruszka właśnie przed chwilą wszedł był do pokoju).

– Mamo, cy Warsawa jest piernicona? – pyta Pietruszka Mamę. Tonem (jak to Pietruszka) folozoficznym i zamyślonym.

Uuups.

Mruczanka Freudowska

Potwory w kąpieli. Piłeczka siedzi w wannie. Pietruszka mozolnie ściaga z siebie „lejstopki” w kolorze buraczkowym. Ściągnął. Potem majtaski. Ściągnął. Aż się spocił, ale dumny, że sam.

Piłeczka patrzy uważnie. Jak była młodsza, lubiła w takiej chwili sięgnąć małą łapką i złapać brata za… to, czego ona akurat nie ma. Dziś już wie, że robić tego nie należy, bo można od brata (bądź co bądź starszego o ten rok i dziewięć miesięcy) oberwać po czaszce.

Po czym Piłeczka wygłasza głosem tyleż poważnym, co radosnym, tekst: „Ciuciak. Pietluska ciuciaka ma!”.

W tym miejscu Puchatki juz się lekko zwijają ze śmiechu.

Pietruszka patrzy na siostrę z politowaniem. „Siusiaka, sie mówi!” komentuje. Poczym dodaje mściwie: „A piłecka nie ma siusiaka! O!”
Ponieważ kwestia tego, kto wymieniony przyrząd ma, a kto nie została już skutecznie wyjaśniona kiedyś, Puchatki zwijają się już tylko trochę.

Ale tu do akcji wkracza Piłeczka. Uśmiech od ucha do ucha, mina z gatunku triumfalnych. I okrzyk taki, że słychać chyba w Stolicy:

„Ma! Ma! Piłecka ma ciuciaka! Ma ciuciaka! O! Majutkiego ma!” – tu wymowny gest w stronę właściwą.

Puchatka jeszcze boli przepona.

No, ale sami powiedzcie: czy dziadek Freud nie miał racji?

😉

Mruczanka O Twardej Kobiecie

Tragedia w jednym akcie.

Osoby dramatu:

Piłeczka (lat prawie dwa).
Mama piłeczki, czyli M.
Szymuś, kolega z „przedszkola”, półtora roku, przez Piłeczkę zwany „Cimusiem”.
Rowerek (rola bez kwestii mówionych).

Piłeczka: Maaamo! Maaaamo!

M.: Słucham, Piłeczko?

Piłeczka: Piłecka ciała lowelek. Piłecka ciała blum blum.

M.: No i co?

Piłeczka: Ale Cimuś teś ciał lowelek.

M.: I co zrobiłaś?

Piłeczka: Piłecka BAAAAM Cimusia.

…Kurtyna.

Mruczanka Ciemną Nocą, czyli Pantut Straszy

Piłeczka obudziła się w środku nocy. Środek nocy był koło drugiej. W nocy, żeby nie było.

Piłeczka tak ma – budzi się o jakiejś zupełnie niechrześcijańskiej porze i stawia stanowcze żądanie. Żądania są różne i wynikają – jak się Puchatek domyśla – głównie z tego, co się Potworowi akurat śniło.

Żądaniem najczęstszym są „pacie”. W tłumaczeniu na polski: „kapcie”. Tak, kapcie właśnie. Trzeba wtedy wstać (…!), znaleźć rzeczone obuwie i złożyć dziecku na nogi. I dziecko w tych kapciach – uszczęśliwione – zasypia snem sprawiedliwego. Puchatki przyzwyczaiły się już do tego, że jakiekolwiek dyskusje czy próby odmowy (…no bo kto sypia w kapciach, zwłaszcza takich zapinanych na sprzączki?!) są z góry skazane na niepowodzenie. Piłeczka podnosi wtedy (na poły świadomie, na poły przez sen…) wrzask tak okrutny, że budzi Pietruszkę (a zapewne także bliższych i dalszych sąsiadów w promieniu kilometra. Mniej więcej).

OK, no problem. Różne są zboczenia: jedni zbierają rybki, inni hodują znaczki, a jeszcze inni sypiają w kapciach.

Ale tym razem Piłeczka, obudziwszy się w środku nocy (patrz wyżej), z oczami półprzymkniętymi wyartykułowała coś, co „paci” nie przypominało. Nie przypominało też niczego, co Puchatek kojarzyłby z jakimkolwiek znanym sobie słowem w języku Mickiewicza. Brzmiało jakoś tak: „pantut”.

„PANTUT”?! Co to u licha jest „pantut”?!

Druga w nocy. Człowiek o takiej porze – ze snu głębokiego wyrwany – nie myśli szybko. A tu trzeba myśleć szybko, bo Piłeczka – też ze snu wyrwana – zaczyna się (rzecz prosta…) awanturować. „Pantut” i „pantut” – za każdym razem z większym przejęciem. Po minucie – ryk w niebogłosy. Łzy rzęsiste. Histeria. „Pantut” i koniec. Już. NATYCHMIAST. To sprawa życia i śmierci (co najmniej).

Po kilku minutach ryku M. załapała, że „pantut” to „kaptur” (…wpadlibyście na to? Ja nie. Moja żona jest genialna…). Piłeczka – łkając przez półsen – potwierdziła. „Kaptur?” „Ta, ta, pantut!”

Kaptur. O drugiej w nocy.

Puchatek – półprzytomny spadł był na dół, przyniósł kurtkę Piłeczki. Z pantutem. Piłeczka zobaczyła kurtkę i… W RYK!!!

„Ne!!! Ne!!!!!! Ne kujtka! Pantut!!! PANTUT!!!!!!”

Znaczy błąd. Fatal Error. Nie o ten pantut chodziło.

I tu M. po raz drugi wykazała się geniuszem zadając z rozpaczą (druga w nocy! Pietruszka też się zaraz obudzi, a to oznacza godzina przerwę w Najważniejszej Czynności Normalnego Człowieka!) pytanie ratunkowe:

– Piłeczko, a może tobie się chce pić?

ZADZIAŁAŁO! „Ta, ta, Piciu!” – rozdarła się dla odmiany Piłeczka – „Tało!!!” (Dla niewtajemniczonych: „tało” to kakao).

Aaaaa, tu cię mamy! Picie oczywiście było przygotowane, stało przy łóżku. Kubek. Z dziubkiem. Najskuteczniejsza Zatyczka Do Krzyczących Dzieci.

Dzióbek w dziób. Ciiiisza…. Co za ulga….

Cztery potężne łyki (czy raczej „wsysy”) i… śpi. Bez kaptura. Uffff….

…i po kim ona to ma?

Mruczanka Nocno – Literacka.

Właśnie, kiedy kończyłem poprzedni wpis (godzina 00:35, czyli taka bardziej barbarzyńska), na górze obudziła się Piłeczka. Obudziła mamę (dla której wpół do pierwszej to środek głębokiej nocy…) i z dzikim wrzaskiem zaczęła się domagać… czego?

Picia? Nocnika?

Nie. Lektury. Mama (półprzytomna, jeśli to „pół” nie jest grubą przesadą…) nie bardzo rozumiała, o co dziecku chodzi. Piłeczka (z wrzaskiem coraz dzikszym) poszła zatem do półeczki z książeczkami, wyciągnęła (po omacku, ale bezbłędnie!) „Lokomotywę” Tuwima i STANOWCZO zażądała lektury. JUŻ, TERAZ, NATYCHMIAST ALBO JESZCZE PRĘDZEJ.

Miłość do wielkiej literatury (a trzeba przynać, że gust dziecko ma dobry) czekać nie może.

Moja krew! :))))))

(Dodam tylko, że już przy „Buch, jak gorąco” spała snem sprawiedliwego, czego nie mozna było niestety powiedzieć o rozbudzonej tym czasem mamusi).

😉

Mruczanka Egzystencjalna (?)

Moje dziecko starsze – lat trzy i (prawie) pół – zaczyna mieć problemy natury egzystencjalnej. Dziś się był taki problem objawił.

Pietruszka siedzi i myśli (mina nieobecna, wzrok skupiony gdzieś w przestrzeni, widać, że coś ostro trawi). I nagle pyta (tonem poważnym, głebokim, sugerującym, że sprawa jest wagi i natury fundamentalnej):

– Tato, cy dziewcyny majom siusiaki?

…i wiecie co? Nawet mi się udało nie paść ze śmiechu, taki jestem twardy 😉