Mruczanka Po Koncercie (Jednak!) 

Jak niektórzy wiedzą (…) jeszcze w czerwcu dostałem w prezencie (przed)urodzinowym bilety na koncert – ten sam, o którym pisałem TUTAJ.

Wszystko było zaplanowane, trasy wakacyjne ustawione tak, żeby 29 lipca dotrzeć do Szczecina, przenocować Potwory u znajomych i pójść na koncert.

Niestety, jak wiadomo, wszystkie plany wakacyjne wzięły w łeb z powodów medycznych. Wakacje poszły się okopać – o ile Potwory gdzieś tam jeżdżą, o tyle my siedzimy kołkiem w domu, a wypuszczenie się gdziekolwiek dalej niż do Warszawy na kolejną chemię nie wchodzi w grę. Pogodziliśmy się z tym, że koncert szlag trafił (zresztą, Bogiem a prawdą, to akurat było najmniejsze zmartwienie).

Jakieś półtora tygodnia temu M. powiedziała nagle:

– Słuchaj, ale właściwie dlaczego ty masz na ten koncert nie pojechać? Ja nie pojadę, ale jak ty pojedziesz na jeden dzień, to mnie się przecież w tym czasie nie pogorszy… Jedź, przecież to twój prezent urodzinowy…

W pierwszej chwili zaprotestowałem. Jak mam jechać, sam? A co to za przyjemność? Poza tym Szczecin jest na drugim końcu świata, koncert we wtorek, a w środę rano musimy być na chemii… Odpada.

Ale M. namawiała. Bijąc się z myślami sięgnąłem do Google Maps, żeby zobaczyć, ile właściwie jedzie się z G. do Szczecina – i stwierdziłem ze zdumieniem, że… cztery i pół godziny. Bo autostrada A2 jakieś 100 kilometrów za Poznaniem krzyżuje się z ekspresówką S3 do samego Szczecina. Hmmm…

W dwa dni powstał plan Akcji Koncert. Zwerbowałem kolegę z prawem jazdy (w końcu bilety były dwa, a przy kierownicy warto się zmieniać). Wyjazd z G. koło jedenastej. Bez pośpiechu, z postojami – koło piątej po południu w Szczecinie. Odpocząć, zjeść coś – i na ósmą na koncert. Koncert skończy się pewnie koło dziesiątej – więc przy odrobinie szczęścia i zmieniając się za kółkiem o trzeciej w nocy można być z powrotem w domu. Przespać się do siódmej – i do Warszawy na chemię. Trochę wariactwo, ale wykonalne.

Jak postanowili, tak zrobili. Co prawda koncert skończył się o wpół do jedenastej, a zanim ruszyliśmy z powrotem była jedenasta, dwa postoje trzeba było zrobić – więc w domu byłem dwadzieścia po czwartej… Ale co tam.

Podsumowując: koncert trwał dwie i pół godziny. Żeby na nim być, przejechałem tysiąc sto kilometrów i spędziłem ponad jedenaście godzin w samochodzie. Jak za studenckich czasów…

No i powiedzcie, czy ja jestem normalny?…

Ale, Kocia Twarz, było warto! Było warto, powiadam Wam!

O samym koncercie napiszę parę słów, ale już nie dziś. A na razie:

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s