Dzień Babci, Dzień Dziadka…

Moi dziadkowie już nie żyją, niestety. Ale przy okazji tych dni chcę Wam opowiedzieć ciekawą historyjkę z ich życia. Historyjkę, która pokazuje jak skomplikowane mogły być „polskie losy”…

***

Dziadkowie ze strony mamy… On – góral, taki najprawdziwszy, z samego Zakopanego, z jednego z najstarszych rodów szlacheckich na Podhalu. Na Podhalu, jak wiadomo, nie było pańszczyzny, bo były to ziemie królewskie – więc szlachta od nie-szlachty różniła się co najwyżej nazwiskiem – bo „stanem posiadania” raczej nie.

W 1914 Dziadek miał bodaj piętnaście czy szesnaście lat – ale nakłamał, że ma osiemnaście, żeby go przyjęli do Legionów. Walczył w Legionach, po 1918 r. został zawodowym żołnierzem, w 1920 bił się pod Warszawą, był już wtedy bodaj rotmistrzem VI pułku ułanów krechowickich. Później w czasie ofensywy, kiedy zdobyli Lwów, poznał babcię – lwowiankę, ale (żeby było ciekawiej) pochodzenia węgierskiego. Dziadkowi koń okulał, a ich szwadronowy weterynarz po zdobyciu Lwowa spił się z radości w trupa… A babcia była lekarzem weterynarii. I tak się poznali.

Po zakończeniu wojny dziadek jeszcze jakiś czas służył, przez krótki czas był nawet adiutantem Marszałka – a potem, bodaj w 1935, zamieszkali z babcią we Lwowie.

***

Dziadkowie ze strony taty… O, to zupełnie inna historia. Zupełnie inna. Żadnych tradycji szlacheckich, ułańskich, wojskowych. Dziadkowie byli łódzkimi Żydami. Dziadek był stosunkowo zamożnym adwokatem, babcia była „housewife”, ale skończyła konserwatorium, grała na fortepianie…

Dziadek – jak wielu Żydów przed wojną – był komunistą. Ale takim naprawdę, na sto procent. Z przekonania. Wierzył w to, był przekonany że ZSRR to państwo najwyższego szczęścia ludu pracującego. Tłumaczył dzieła Lenina na polski. (Później, po wojnie, żartował że był w idealnej sytuacji do bycia komunistą: był zamożny, miał wielkie mieszkanie, stałe źródło przychodów, kucharkę i służącą. W takich warunkach można być komunistą i wierzyć w równość społeczną, prawda? W czasie wojny dziadkowi „wiara” w komunizm dość gruntownie przeszła – ale o tym niżej).

***

Kiedy wybuchła wojna, dziadkowie ze strony mamy nadal mieszkali we Lwowie. Lekcji historii nie będzie, każdy wie: weszli Rosjanie, zajęli Lwów (i nie tylko), zaczęli zaprowadzać własne porządki. W domu dziadków, na parterze (przejętym prawem kaduka, rzecz prosta) stacjonowali oficerowie Armii Czerwonej (szczęście w nieszczęściu, że oficerowie a nie zwykli „bojcy”). Wiąże się z tym parę zabawnych anegdot – ale to może innym razem.

Od początku – od wejścia „Ruskich” do Lwowa – babcia chciała uciekać, wychodząc z założenia, że „pod Niemcem” dziadek jako oficer trafi co najwyżej do obozu jenieckiego, a tu – nie wiadomo… Długo przekonywała dziadka, ale on nie chciał o tym słyszeć. „Tu mieszkamy i przed nikim nie będziemy uciekać!”.

Ale w końcu babcia postawiła na swoim – i uciekli. Sprzedali co mieli, przekupili kogo trzeba i wyjechali do Generalnej Guberni.

I dobrze zrobili – bo (jak się później okazało) gdyby zostali we Lwowie bodaj miesiąc dłużej, to dziadek leżałby pewnie teraz gdzieś w Katyniu czy Ostaszkowie. Uciekli od Sowietów do Hitlerowców – szaleństwo, wydawałoby się, ale PRZEŻYLI.

***

Dziadkowie ze strony mamy dalej mieszkali w Łodzi. Stopniowo robiło się coraz gorzej. Najpierw zakazy dla Żydów. Potem opaski z gwiazdą Dawida. Potem zamknięte dzielnice. Potem getto. Dziadkowie postanowili, że trzeba uciekać. Ale dokąd? Na Zachód się nie dało – ale przecież na Wschodzie leżało Państwo Najwyższego Szczęścia, wielki ZSRR! Więc uciekli na wschód.

Po drodze, w czasie ucieczki – w Białymstoku, w marcu 1940 r. – urodził się im się syn. Dziadkowie z małym dzieckiem dotarli do ZSRR.

Mieszkali tam sześć lat. Dziadek z powodów zdrowotnych był niezdolny do służby w wojsku, a poza tym w Państwie Najwyższego Szczęścia, jak się okazało, Żydom z Polski jakoś nie ufano. Wylądowali w jakimś kołchozie gdzieś pod Uralem. Przeżyli tam – jak wspominała babcia – najstraszniejsze chwile swojego życia. Głodowali, pracowali ponad siły. Dziadkowi – kiedy zobaczył, jak to wszystko NAPRAWDĘ, od środka wygląda – komunizm przeszedł skutecznie i do końca życia. To był straszny czas, ale… PRZEŻYLI. Jako jedni z nielicznych.

Cała rodzina mojej babci zginęła w Auschwitz. Z rodziny dziadka (licznej) uratował się poza nim tylko jego przyrodni brat. Cała reszta trafiła do komór gazowych.

***

Czy to nie mógłby być scenariusz jakiegoś dobrego filmu? Jedni i drudzy moi dziadkowie (w dodatku – mniej więcej w tym samym czasie) uciekali przed śmiercią w dwie przeciwne strony. Jedni uciekali przed komunistami „w objęcia” hitlerowców. Drudzy – odwrotnie. Szaleństwo, prawda?

Ale okazało się, że także w tym szaleństwie była metoda – bo szaleństwo okazało się SKUTECZNE. Przeżyli. Wbrew logice, wbrew jakiemukolwiek prawdopodobieństwu.

***

A trzydzieści parę lat później mój tata (ten maluch urodzony w czasie ucieczki do ZSRR) i mama (młodsza z dwóch córek, urodzona już w Puławach) poznali się… na Uniwersytecie Warszawskim, na studiach polonistycznych.

Córka szlacheckich rodziców (bo i babcia była „herbowa”) z rodziny o tradycjach patriotycznych, piłsudczykowskich i kresowych – i syn żydowskich (byłych) komunistów, z rodziny co prawda mocno inteligenckiej, niemniej zupełnie nie szlacheckiej i o zupełnie innych tradycjach… Przed wojną pewnie nie mieliby szans nawet się spotkać.

***

Myślę sobie dziś o nich. Dziadek ze strony mamy zmarł jako pierwszy – miałem bodaj trzynaście lat. Babcia ze strony taty odeszła ostatnia – siedemnaście lat temu. Dokładnie w miesiącu, w którym poznałem moją przyszłą Żonę. Już nie zdążyła jej poznać. Szkoda. Na pewno by ją polubiła…

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s