Mruczanka Mocno Celtycka

Ostatnia z obiecywanych recenzji poświątecznych – czyli trzecia płyta podchoinkowa… Najważniejsza i najdłużej wyczekiwana. A recenzja dopiero teraz – bo to płyta, która wymagała kilkakrotnego, spokojnego odsłuchania. Wczucia się. Wmyślenia…

Loreena McKennitt, „The Wind That Shakes The Barley”. Najnowsza płyta kanadyjskiej pieśniarki o irlandzko-szkockich korzeniach, o której (pieśniarce, znaczy) jużem tu kilka razy był pisał.

McKennitt to niezwykła osobowość. Zamiłowanie do celtyckiej tradycji muzycznej – dziś znacznie częstsze niż w czasach, kiedy zaczynała karierę… – przełożyło się w jej przypadku na bardzo specyficzne podejście. Śpiewała „celtycką klasykę”, pisała własną muzykę do starych poezji i własne słowa do starych melodii, odkopywała niemal zapomniane motywy i pieśni i aranżowała je tak, że z jednej strony brzmiała w nich cała tradycja muzyczna Wysp, z drugiej – nie ulegało wątpliwości, że to autorskie opracowania.

Jej pierwsze trzy płyty – „Elemental”, „To Drive the Cold Winter Away” i „Parallel Dreams” to właściwie esencja muzyki Szkocji i Irlandii – ale nie „folkowej cepelii” granej na koncertach dla turystów, tylko najgłębszych tradycji.

„The Visit” – płyta z 1991 r. – była jeszcze w podobnym duchu, choć były już na niej także inne motywy. W kolejne albumach McKennitt zaczęła sięgać także po tradycje „muzyki korzeni” z innych stron świata (na przykład po motywy arabskie). Muzycznie było to znakomite, ale mnie już aż tak bardzo nie poruszało – klimaty wschodnie jakoś do mnie nie przemawiają.

„An Ancient Muse” z 2006 r. szła już mocno w tę stronę – mam tę płytę, ale przyznam że słuchałem jej chyba ze dwa razy. Nie wciągnęła mnie.

Potem przyszła znakomita płyta „A Midwinter Night’s Dream” ze znakomitymi opracowaniami kolęd i piesni bożonarodzeniowych – głównie z Wysp Brytyjskich – w jej autorskich aranżacjach. Rewelacja.

A najnowsza płyta?… Słucham, słucham i nie mogę się nasłuchać. To jakby powrót do korzeni. Do szkockich gór i wrzosowisk, do irlandzkich jezior i klifów, do mgieł nad munros, do klimatu starych zamków i chat zagubionych wśród skał. Płyta składa się głównie z naprawdę starych melodii, takich jak „Brian Boru’s March” czy tytułowa „The Wind that Shakes the Barley”.

Ale jest też na niej klasyka absolutna, żelazny punkt repertuaru każdego szanującego się artysty grającego muzykę celtycką – „Down By The Sally Gardens”. Dla osób nie znających iroszkockich klimatów – to trochę taka pozycja, jak u nas „Czerwony pas” czy „Hej, sokoły” – piosenka, bez której nie obejdzie się żaden folkowy festiwal, żaden wieczór w pubie… Czy biorąc „na warsztat” coś tak znanego, tak do bólu ogranego, można wycisnąć coś nowego? Można odcisnąć na tym własne piętno?

Można, jak się okazuje. Ja w każdym razie jeśli kiedykolwiek usłyszę jakiekolwiek wykonanie „Sally Gardens”, zawsze już będę porównywał z tym, co śpiewa Loreena McKennitt.

A do tego jeszcze niesamowite „The Death of Queen Jane” czy „Parting Glass”… Posłuchajcie sami – mnie ciarki chodzą po plecach, jak tego słucham.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s