Mruczanka z maty

Dawno, dawno temu (gór i lasów po drodze nie stwierdzono…) Puchatek zafascynował się aikido.

Co Puchatka zafascynowało? Przede wszystkim idea samoobrony bez przemocy, skutecznej ale z poszanowaniem przeciwnika. Założenie, że „…jeśli ktoś chce cię skrzywdzić, to jest to człowiek chory albo nieszczęśliwy, bo człowiek zdrowy i szczęśliwy nie czyni krzywdy drugiemu; obroń się więc, ale tak, aby mu nie zrobić krzywdy – a najlepiej doprowadź go do stanu, w którym zrozumie swój błąd i poniecha złych zamiarów”.

Puchatka nigdy nie fascynowały „sztuki walki”, karate czy kung-fu – bo to jednak strasznie brutalne. A w aikido nie ma brutalności – nie ma uderzeń, nikogo się nie kopie, a podstawową metodą uniknięcia ciosu nie jest jego zablokowanie czy odbicie, ale zejście mu z drogi.

Zafascynował się był Puchatek do tego stopnia, że przez całe dwa lata chodził na treningi. Potem – jak to zwykle bywa – porobiło się mnóstwo innych zajęć, jakieś dodatkowe obowiązki, jakieś egzaminy – i przygoda z aikido się skończyła.

I oto w G., w Supernowoczesnym Lokalnym Domu Kultury (to nie ironia, podobno to najnowocześniejsza tego typu placówka w województwie…) ruszył klub aikido. Dla dzieci (tak stało na plakatach).

Puchatki postanowiły, że jeśli Potworom się spodoba, to Potwory będą mogły chodzić. Nauka bezpiecznego przewracania się, turlania i upadania (bo początki aikido, zwłaszcza dla dzieci, do tego się sprowadzają) to zawsze rzecz przydatna – a szczególnie przydatna dla takiego Pietruszki, który intelektualnie wyprzedza kolegów z klasy (co tam wyprzedza, dubluje…), ale jeśli chodzi o sprawność fizyczną, to jest bardziej w typie szachisty…

No i Potworom się spodobało. Fikołki, turlania, zabawa na sto dwa. Najlepszy był Pyszczak, który jak widział Potwory Starsze na macie, to oczywiście też chciał. Choć z postury bardziej chyba przypomina zawodnika sumo, niż aikidokę…

Ale nie o tym miało być. Jak się skończyła grupa dziecięca, to się okazało, że zaraz po niej ten sam trener (o, pardon, sensei) prowadzi grupę dla dorosłych – początkujących i mało zaawansowanych. „Dla tatusiów i mamuś”, jak oświadczył radośnie. Puchatek poszedł do niego i powiedział nieśmiało, że piętnaście lat temu (nie wspominając o tym, że co najmniej dziesięć kilo temu)… Że lubił… Ale od tego czasu… I tak dalej… Sensei się uśmiechnął i zaprosił na trening.

No i Puchatek półtorej godziny tarzał się, przewracał, turlał, upadał i robił różne fikołki o fachowych japońskich nazwach. Półtorej godziny – bez siłowych ćwiczeń pompek, przysiadów, ale za to w CIĄGŁYM ruchu.

No i okazało się, że jak na tę piętnastoletnią przerwę, to Puchatek sporo pamięta. Podstawowe kroki pamięta, ukemi do przodu i do tyłu przez dowolne ramię też pamięta (czy raczej nie on, ale „mięśnie pamiętają”, trochę jak z jazdą na rowerze…).

Tyle, że brak ruchu i praca na czterech literach dają o sobie znać: po półtorej godzinie Puchatek był spocony jak ruda mysz i wyszedł z sali na miękkich nogach. Dosłownie. A następnego dnia miał takie zakwasy, że proces kucania czy siadania okazał się czynnością niezwykle bolesną 🙂

Ale było fantastycznie. I chyba Puchatek będzie chodził. Nie, nie myście sobie – Puchatek wie, że w tym wieku (o gabarytach nie wspominając 😉 to on raczej ninją nie będzie 😉 Ale półtorej godziny tygodniowo intensywnego ruchu na pewno Puchatkowi nie zaszkodzi.

A przynajmniej można mieć taką nadzieję…

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s