Na sumaku za oknem siedzi sójka. Siada tak niemal codziennie, od kilku dni. Rozgląda się, czyści piórka… Potrafi tak siedzieć nawet kwadrans. Dopóki patrzę na nią bez ruchu.
Bo kiedy tylko podniosę rękę – nie wspominając już o wstaniu zza biurka – natychmiast odlatuje. Chciałem jej zrobić zdjęcie – ale na razie nie mam szans. Kilka razy już nawet przygotowałem aparat – leżał na biurku, z założonym teleobiektywem… Nic z tego. Kiedy tylko sięgam po aparat, sójka natychmiast odlatuje. Widać ceni sobie prywatność…
A ja dalej siedzę, męczę się z bardzo źle napisaną książką, dopada mnie mieszanka snu zimowego i zimowego stuporu… Nic mi się nie chce…
To znaczy – nie „nic”. Chce mi sie wyjść z domu. Pójść na spacer. Długi.
Ale to ryzykowne. Bo przecież:
No właśnie.