No i przyszedł rok Pański 1992. Ha, to był rok! Już w okolicach stycznia się zaczęło.
Najpierw jedna A. – Puchatkowa Znajoma – postanowiła w czasie wakacji pojechać do Francji. Autostopem zresztą. Razem z jeszcze jedną koleżanką zresztą.
Potem rodzice obu pań postawili ultimatum – OK, dadzą rodzicielską zgodę pod warunkiem, że dziewczyny nie pojadą same, ale że pojedzie z nimi jakiś osobnik płci przeciwnej.
Potem się okazało, że tym osobnikiem został Puchatek.
Potem jeszcze na skutek jakichś Puchatkowi bliżej nie znanych okoliczności ta druga koleżanka się z projektu wycofała, więc „na trzeciego” (a raczej „na trzecią”) została zaangażowana inna Puchatkowa Znajoma, niejaka B. I taki zespół trzyosobowy – A., B. i Puchatek – już gdzieś od maja przygotowywał się do Wielkiej Wyprawy.
Autostop – więc nie płacimy za przejazdy. Namiocik – więc po drodze nocujemy „na dziko”, żeby nie płacić za noclegi. A na miejscu (czyli w Paryżu) – Znajomi Znajomych Znajomych (taka to mniej więcej była relacja…) mieli znaleźć jakieś miejsce do pomieszkania. Za darmo, rzecz prosta 🙂
(Warto jeszcze dodać, że postanowiliśmy pojechać ciut dookoła – nie przez Niemcy, ale przez Czechosłowację, Austrię i Szawjcarię. Żeby Alpy zobaczyć po drodze, między innymi 🙂
Jeszcze trzeba było załatwić jakieś formalności (na przykład pójść i porozmawiać z rodzicami B., którzy co prawda się zgodzili, ale byli jednakowoż dosyć zaniepokojeni – więc Puchatek (jako ten facet, czyli odpowiedzialny, hłe hłe hłe…) musiał się dobrze zaprezentować. To akurat było stosunkowo proste, bo Robienie Dobrego Wrażenia to puchatkowa specjalność 😉
No i mniej więcej w połowie sierpnia (o ile Puchatek dobrze pamięta…) Wielka Wyprawa wystartowała. A., B. i Puchatek zostali mianowicie na parę godzin klientami PKP – pociągu pospiesznego Warszawa – Bielsko Biała konkretnie. Po całej nocy wylądowali w Bielsku, po kolejnych dwóch godzinach czekania dojechali do Cieszyna. Przeszli granicę (tak! „Przeszli” – naogach, piechotą znaczy! To była frajda – pokazać paszport, zarzucić tobół na plecy i po prostu PRZEJŚĆ…) 😉
A potem… złapali pociąg. Ano tak – z czeskiego Cieszyna do Bratysławy (z przesiadką w Żylinie). Doszli bowiem do wniosku, że pod względem autostopowym to ich interesuje tak zwany Zachód, a przez tak zwany Wschód to mogą sobie pociągiem… Zwłaszcza, że wtedy czechosłowackie koleje były tanie jak barszcz (tak, tak, jeszcze „czechosłowackie”! Czechosłowacja przestała istnieć dopiero na przełomie 1992 / 1993…).
Po całym dniu jazdy (i obowiązkowych knedliczkach w Żylinie!) dojechali przed piątą (po południu) do Bratysławy.
Z Bratysławy do Wiednia – który miał być punktem startowym) jest jakieś sześćdziesiąt kilometrów. Jak je przebyć?
Ha. Tu się objawiła główna cecha Puchatka – podróżnika, czyli Głębokie Zamiłowanie do Improwizacji (w skrócie – GZdI). Najpierw ktoś wpadł na pomysł, że może by zobaczyć, czy nie ma jakiegoś pociągu (była, o ile Puchatek pamięta, godzina 17:01). Poszliśmy zatem do hali głównej bratysławskiego dworca (17:03). Zlokalizowaliśmy tablicę odjazdów (17:04). Zaczęliśmy się w nią wczytywać. Już o godzinie 17:06 przeczytaliśmy radośnie linijkę o treści następującej (w wolnym tłumaczeniu):
Wiedeń – peron któryśtam – 17:08.
Aaaaa!!!! Sprint na peron któryśtam. Języki do pasa, plecaki po dwadzieścia kilo na plecach. Patataj, patataj. Wpadamy na peron. Na peronie pociąg. Konduktor – austriacki zresztą – właśnie podnosi rękę, żeby dać sygnał odjazdu. Puchatek ile sił w płucach wrzeszczy międzynarodowe i ogólnie na świecie zrozumiałe słowo:
STOP!!!!! (…w myślach dodając całkiem po polsku: „Do cholery!!!!”).
Konduktor lekko zdziwiony, ale czeka. Puchatek dopada konduktora i – zamiast natychmiast pakować się do wagonu – zaczyna mu tłumaczyć (po angielsku, rzecz prosta), że nie ma biletów i dopytywać, czy możne takowe u niego kupić. Konduktor (jasnowidz, czy co?) odpowiada Puchatkowi… po polsku, że owszem, można, tylko wsiadajcie już, u licha, po pociąg musi odjeżdżać! No, surrealizm pełny.
Wsiedli. Za godzinę byli już w Wiedniu. Czyli na Zachodzie. Czyli się zaczęło. Można zacząć jechać.
…jutro. Bo przecież nikt normalny nie będzie próbował wyjechać z Wiednia i łapać pierwszego stopa wieczorem. Czyli jest tylko jeden mały problem:
Jak w kompletnie nieznanym sobie mieście – zresztą dla turysty z Europy Wschodniej (zwłaszcza wtedy!) kosmicznie drogim – znaleźć jakiś nocleg?
Wieczór. Robi się ciemno. Nocleg w parku nie wchodzi w grę (po pierwsze – Puchatek by się bał, zwłaszcza w towarzystwie dwóch kobiet, po drugie – jesteśmy w Austrii i nie ma cienia wątpliwości, że Polizei by nie pozwoliła, a wizja noclegu w areszcie jakoś do Puchatka nie przemawiała…). Nocleg w hotelu – nie wchodzi w grę z przyczyn oczywistych, czyli finansowych. Schronisko młodzieżowe jest tańsze niż hotel, ale to nie znaczy, że tanie, a przed nami cała wyprawa, a dewiz w kieszeni malutko…
Zapada noc. I to jest to – odjazd kompletny! :)))))) Jesteśmy „gdzieś w Europie” i musimy wymyśleć, co robić przez najbliższe – powiedzmy – osiem godzin.
„Myśl szybko, MacGyver”…
– No i wymyślili. Ale o tym w następnym odcinku 🙂