Chmury na niebie. Wczoraj, kiedy przed snem wyszedłem jeszcze na chwilę przed dom (powolutku, bo połamanie ciągle aktualne…), chmury na niebie wyglądały jakoś tak… Skłębione były, ciemnoszare, przesłaniały o odsłaniały gwiazdy. I wiatr szumiał jak głupi. Ruszyłoby się gdzieś na wędrówkę jakąś…
To taki nastrój, jak u Gałczyńskiego:
To było wieczorem w Europie,
może w Holandii, może w Belgii,
gwiazdy lśniły jak lampki na grobie
i szumiał wiatr. Taki wielki.
Bo już jesień grała, coraz szybciej,
na akordeonie złotym
i leciały nad dachami skrzypce,
liście, klarnety i fagoty.
A gdy deszcz bulwarami popłynął,
zaczynała się chwila szalona.
Bo na przedmieściu było male kino
(i pamiętasz? – kasjerka Simona).
I wieczorem każdym po ciemku –
i wieczorem każdym jak requiem,
z tulipanem czerwonym w ręku
przez bulwary do ciebie biegłem.
(…)
Wtedy dłoń twą wziąłem w dłonie moje,
w oczach naszych wieczny blask zaświecił
i przez świat obłąkany od wojen
szliśmy razem jak dwoje dzieci.