No właśnie – psia krew nagła. Kocia twarz. Indycza noga.
Szelma, zaraza jedna, wykorzystała sekundę nieuwagi. Furtkę uchyloną na ułamek ułamka centymetra. Przez ułamek ułamka sekundy. I juz jej nie było. Smyrg.
Ganiałem za nią po całej okolicy przez dwie godziny (warto dodać, że te dwie godziny były między północą a godziną drugą). No i znalazem. W przemiłym towarzystwie kilku czworonożnych amantów. Bardzo przystojni byli, nie powiem. Najwyższy jej sięgał akurat do kolana.
A że Szelma generalnie była akurat w nastroju miłosnym niezwykle – obawiam się, że za dwa miesiące… 😦
No więc ja w zasadzie intersownie. Hop, hop, czy ktoś z Was nie miałby ochoty na…
Nie, inaczej:
Oddam (wyłącznie w dobre ręce) szczeniaki – mieszankę malamuta alaskańskiego z Bóg-raczy-widzieć-czym. Do oddania będą – prawdopodobnie – koło marca / kwietnia.
No, chyba, że mieliśmy wyjatkowe szczęście. Albo że Szelma dba o swoją cnotę lepiej, niż jej właściciele o furtkę…
Taki mezalians… Hlip….hlip…
😦