Pietruszka rano wesolutki. Hi hi hi – ha ha ha, humorek i w ogóle. Piłeczka też – rechot rozkoszny, pełnia szczęścia. Do momentu, kiedy tata wygłosił sakramentalne stwerdzenie:
„No, muszę już lecieć”.
Pietruszce mina zrzedła. „Nie musisz lecić, tatusiu! Pobaw się ze mną!” – i mina w podkówkę. I łezki.
Kurczę, przez ostatnie dwa tygodnie – nie licząc weekendów – widywałem się z Potworami kwadrans rano i pół godziny przed spaniem.
Wczoraj wpadłem do osobistej mamy – coś tam jej pomóc musiałem. Wychodzę, patrzę – a ona żegna się ze mną i łzy ma w oczach. No bo święta za pasem, a przez ostatnie kilka miesięcy widywaliśmy się sporadycznie, zawsze w biegu. Nie jestem jakoś bardzo mamowym synkiem, osobista mama też nie jest szczególnie wzruszliwa, ale… Przy tych zbliżających się świętach…
Żyjemy w świecie absurdu. Jak się czyta ogłoszenia o pracy, to w niemal każdym stoi, że wymagana jest „dyspozycyjność”. Co w praktyce oznacza, że trzeba być najpierw pracownikiem, potem pracownikiem, a dopiero potem – w nielicznych wolnych chwilach – zajmować się takimi drobnostkami jak rodzina i bliscy.
Nie. Smutna twarz Pietruszki jest ważniejsza, niż wszystkie ważne firmowe sprawy na świecie.
Dziś środa. Jeszcze jutro w formie B. i koniec. I będę z tobą, Pietruszko.
Utwierdzam się w podjętej decyzji – należy tak działać, żeby ostatecznie (docelowo) pracować w domu. Pewnie nie zarobię tyle, ile zarobiłbym siedząc w pracy po dziesięć godzin. Pewnie w związku z tym nie będzie nas stać na kilka zbawek. Trudno.
Do diabła z dyspozycyjnością. Do diabła z siedzeniem cały dzień w firmie B. Albo gdziekolwiek indziej. Są ważniejsze rzeczy.
Jutro – ponieważ wszystko mam już pozamykane – zamierzam wyjść z B. o trzeciej. Złożyłem wymówienie, więc chyba mnie już nie wyrzucą 😉
Pójdę najpierw do mamy – i posiedzę z nią chociaż ze dwie godziny przy kawie. Pójdę potem do K., która ma 96 lat (!!!) i też pewnie byłoby jej miło, gdybym choć wpadł przed świętami.
A potem pojadę do domu – I JUŻ TAM ZOSTANĘ. Będę sobie tłumaczył, od czasu do czasu oczywiście trzeba będzie gdzieś pojechać (zwłaszcza, jak zacznie się praca z panem C.) – ale na co dzień będę w domu.
I na pohybel ośmiogodzinnemu dniowi pracy. Howgh.