Szedłem do pracy. Słońce, babie lato, ciepło… Na Kilińskiego, obok Szkoły Specjalnej, grupka niepełnisprawnych dzieci grabiła liście. Spieszyłem się, żeby pociąg mi nie uciekł… Kiedy przechodziłem obok, jedna z dziewczynek podniosła głowę. Dziewczynka? Nie wiem, ile miała lat – piętnaście czy dwadzieścia pięć – w przypadku osób z zespołem Downa dosyć trudno to ocenić. Złapałem się na odruchowym „żałowaniu” (biedne dzieci… chore… bez perspektyw na życie…). A ta mała nagle, bez powodu (bez powodu?) uśmiechnęła się do mnie. – Dzień dobry! – powiedziała. – Piękny dzisiaj dzień, prawda?
Biedna? Bez perspektyw? Fakt – nie przeczyta nigdy sonetów Szekspira, nie nauczy się tabliczki mnożenia, nie zafascynuje się teorią Wielkiego Wybuchu…
Ale umie coś, czego ja już czasami nie potrafię – umie zachwycić się chwilą – promieniami słońca – szumem wiatru – ciepłem… Potrafi być szczęśliwa z tymi małymi radościami, które mnie tak często nie wystarczają. NIE WYSTARCZAJĄ.
Potrafi uśmiechnąć się na ulicy do obcego człowieka i podzielić się z nim radością z pięknego dnia.
Nie, nie zamieniłbym się z nią. Ale nie jest „nieszczęśliwą, pokrzywdzoną przez los istotą”. Jest człowiekiem takim, jak ja.
Puchatek