Pojechałem dziś zawieźć mojego tatę z ciotką „na działkę” – musieli pozamykać domek przed zimą – powyłączać prąd, zakręcić wodę, dogadać się z gospodarzem, który im tej wakacyjnej chałupki dogląda… A że mój tata sam już za kierownicę nie siada, to potrzebuje szofera. Bardzo się ucieszyłem, dobrze mi zrobił dzień oderwania się od codzienności, jakaś namiastka podróży (…trochę ponad 60 kilometrów od Warszawy, ale zawsze). Miejsce, w którym „działka” się znajduje to mała wioska na wschodnim Mazowszu, w trójkącie Wyszków – Pułtusk – Serock. Ciche, spokojne miejsce, otoczone lasami, bardzo zielone latem, bardzo złote jesienią.
Zawsze robi mi się trochę smutno, kiedy widzę, jak mój tata się starzeje. Jasne, to naturalna kolej rzeczy i takie tam… Zresztą naprawdę nie jest to jego starzenie się takie złe: ma 82 lata, ale intelektualnie jest w takiej formie, że daj Boże każdemu w jego wieku. Trochę gorzej fizycznie: niby nie jest źle, ale nogi już nie te, spacery na większe odległości nie wchodzą w grę, wzrok nie najlepszy… I coraz częściej mam świadomość, że przyjdzie taki dzień, że go zabraknie. A ja zupełnie nie jestem jeszcze na to gotowy.
***
Sprawy z Puckiem jakoś się wyprostowały. To znaczy: na ile – to zobaczymy za rok. Nie mam jeszcze siły tego wszystkiego pisać, uspokoję tylko tych z Was, którzy mi prywatnie takie pytania zadawali, nieco opacznie zrozumiawszy mój poprzedni wpis: problem z Puckiem nie polega na tym, że on zrobił coś złego, coś poważnego nabroił etc. Problem z Puckiem jest raczej problemem Pucka – ale problem Pucka niestety przekłada się na bardzo konkretne kłopoty, których gaszenie i szukanie rozwiązań zajęło mi cały wrzesień i kawałek października. Ostatecznie znaleźliśmy jakieś rozwiązanie, ale czy ono się sprawdzi, to – jak napisałem wyżej – czas pokaże. Mam mnóstwo obaw. Bardzo chciałbym, żeby to, na co się zdecydowaliśmy, okazało się Tym Właściwym Rozwiązaniem – ale boję się, że może się okazać jedynie tymczasowym ugaszeniem pożaru (co, rzecz prosta, także było bardzo potrzebne).
A ja czuję, że ten wrzesień bardzo dużo mnie kosztował. Jestem bardzo, bardzo zmęczony… A na żaden wypoczynek się w najbliższym czasie nie zanosi.
***
Beata Obertyńska (poetka i pisarka, córka Maryli Wolskiej) w książce „W domu niewoli” opisała swoją tułaczkę po Związku Radzieckim w latach 1940-1942. Mieszkała we Lwowie, po wkroczeniu Sowietów została aresztowana, przeszła przez kilka więzień, w końcu trafiła do łagru Loch-Workuta (republika Komi, 160 kilometrów za kołem podbiegunowym). W jej wspomnieniach, w czasie opisu podróży na daleką północ (bydlęce wagony, sadystyczni strażnicy, nieludzkie traktowanie, kolejne koszmarne przystanki…) padają słowa, które zrobiły na mnie takie wrażenie, że zapamiętałem je, choć książkę czytałem będąc jeszcze nastolatkiem (wydanie „podziemne”) – i wracają do mnie od trzydziestu pięciu lat w różnych życiowych sytuacjach (cytuję z pamięci):
Myślałam, że tego nie wytrzymam. Ale nie wiedziałam jak to zrobić, więc szłam dalej…

❤
PolubieniePolubienie