Mieszkaliśmy na kempingu w Savonie. Zwiedzaliśmy też Genuę, Imperię i Portofino. Pływaliśmy w Morzu Śródziemnym (plaża była tuż obok – wystarczyło wyjść z kempingu i przejść przez ulicę). Jedliśmy pyszne lody. I prawdziwą włoską pizzę (jak to jest, że na starówce w Savonie, w pięknym i skądinąd mocno turystycznym miejscu, pizza w ładnej pizzerii jest mniej więcej o jedną trzecią tańsza, niż w byle jakiej pizzowej sieciówce w Polsce…?).
No i kawa. Nie wiem, na czym to polega, ale takiej kawy jak we Włoszech po prostu nie ma gdzie indziej. Francja, Austria, Holandia – wszystko to niby kraje słynące z dobrej kawy, a jednak porównania nie ma. Ot, kemping nad morzem (taki „z tych tańszych”, rzecz prosta), przy kempingu – barek, w którym można kupić jakieś podręczne rzeczy, coś zjeść i napić się kawy. Miejsce zdecydowanie nie pierwszej kategorii. Proszę o kawę, płacę jedno euro (czyli 4,20) i dostaję TAKIE ESPRESSO, że szczęka opada. W niczym to nie przypomina tego, co u nas najczęściej podaje się jako espresso (czyli małej kawy, o której powiedzieć można niewiele poza tym, że jest tak mocna, że smaku już nie czuć). Smak, aromat, moc odpowiednia… Poezja. I takie samo espresso można dostać w niemal każdej kawiarni. Ale nie tylko w kawiarni – także w każdym przydrożnym barze czy małej pizzerii. Jedno euro, czasami – 1,20. Można?
Jasne, w Polsce też można napić się dobrej kawy – ale do tego trzeba pójść do dobrej kawiarni i zapłacić co najmniej dwa razy tyle. Ech.
…A wracając zatrzymaliśmy się na jeden dzień (pełny dzień – dwie noce) w Dolomitach. Kilka kilometrów w górę od Predazzo, w maleńkiej wiosce Bellamonte na terenie doliny Val di Fiemme (…czyli „doliny ognia”). Z kempingu był fantastyczny widok na góry – masyw Marmolady, Monte Civetta, Tofany i (w oddali) Torri del Vajolet. Pierwszej nocy zmarzliśmy (nad ranem było dwanaście stopni…), ale było warto.
A teraz już w domu. Robota, robota, trzeba nadganiać po dwóch tygodniach nicnierobienia. Przed nami jeszcze Gosławice koło Tarnowa (ja z Puckiem) i Sheffield (Potwory starsze). Ale to już, jak mawiał Kipling, zupełnie inna historia…
