Kronikarsko…

Nie wiem właściwie. Mógłbym zacząć od „Tyle się dzieje…”. Albo od „Nic się nie dzieje…”. I chyba oba stwierdzenia po trochu byłyby prawdziwe.

***

Bo z jednej strony dzieje się mnóstwo – na poziomie „wydarzeń bieżących”, cytując klasyków.

Pietruszka pisał egzaminy gimnazjalne i bardzo narzeka, że pomylił się wpisując jedną odpowiedź w arkusz, w związku z czym nie będzie miał 100%…

Byliśmy w C., u Cioci. Jeden dzień co prawda, ale zawsze. A jeden dzień dlatego, że Piłka zaczęła grać w młodzieżowej orkiestrze dętej w G., która właśnie została reaktywowana i po serii prób miała pierwszy koncert 3 maja, czyli w środku majówki. Nawet fajnie grali – trochę „klasyki”, ale też trochę jazzu plus wiązankę gospel / Negro spirituals. Jak na zupełnie nowy zespół z zupełnie nowym dyrygentem i po raptem pięciu próbach – było super.

Pracy mam (za)dużo. Nie nadążam. Choć, Bogiem a prawdą, nie nadążam nie tylko dlatego, że jest jej (za)dużo. Także dlatego, że – widzę to coraz wyraźniej – pracuję wolniej, niż kiedyś. Więcej czasu zajmuje mi „wejście w rytm”, łatwiej się rozpraszam, trudniej mi się skupić, a jak już pracuję, to w określonym czasie robię mniej, niż jeszcze kilka lat temu. „Wypalenie zawodowe”? Czy po prostu wiek?…

Auto zmieniliśmy. Akcja jak z „Ziemi Obiecanej” („…ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic (…) razem właśnie mamy tyle, w sam raz tyle, żeby założyć wielką fabrykę…”).

Wszystko zaczęło się od tego, że nasz Osiołek miał iść do remontu. Nazbierało mu się, ma biedak swoje lata, parę większych rzeczy trzeba było przy nim zrobić – byłem przygotowany na to, że jakieś dwa – dwa i pół tysiąca będzie trzeba w tę imprezę włożyć. Trochę mnie to uwierało – rynkowa wartość Osiołka to jakieś 8 tysięcy, czyli wkładam w naprawę jedną czwartą jego wartości (albo więcej) – a przecież w razie sprzedaży ten remont jego ceny o tę sumę nie podniesie… No, ale co robić: pieniędzy na wymianę auta nie ma, nic nie wskazuje na to, żeby miały być, więc Osiołek musi jeździć. Tak się złożyło, że znajomi sprzedawali właśnie swoje auto, więc mogli mi je pożyczyć na te parę dni, które Osiołek miał spędzić w warsztacie.

Pojechałem do znajomych, wziąłem kluczyki, wsiadłem do tego pożyczonego auta… I mnie strzeliło. Auto w tym samym wieku co Osiołek, czyli wiekowe, ale po pierwsze o dwie klasy lepsze, a po drugie – znajomi z tych, co to każdy drobiazg załatwiają wyłącznie w autoryzowanym serwisie. Dlatego samochód zewnętrznie w stanie na czwórkę z plusem, ale silnik i reszta pracują jak w nowym aucie. jak powiedział pan Tomek – nasz Stały i Niezawodny Mechanik – „uuuu, warto!”.

A cena? Od rynkowej wartości Osiołka wyższa dokładnie o tyle, ile musiałbym włożyć w planowany remont. Czyli zamiast wkładać w remont, tę samą sumę dołożyłem do „nowego”, który – zdaniem pana Tomka – powinien bez większych nakładów jeszcze spokojnie dwa – trzy lata pojeździć.

Dlatego od teraz będziemy jeździć zafirą (zwaną już przez Potwory „Zefirkiem”). Czyli wreszcie z ciężarówki (bo Osiołek, nie oszukujmy się, to jednak ciężarówka była…) przesiedliśmy się do osobowego. Przy 140 km/h na autostradzie można spokojnie słuchać muzyki i rozmawiać bez podnoszenia głosu. No, luksusy po prostu. Plus komputer pokładowy, elektrycznie składane lusterka i parę innych bajerów.

Zafira_copy

Oczywiście – jak w każdej pozytywnej wiadomości – i tu musi być kropelka niepokoju: pieniądze na zakup Zefirka musiałem pożyczyć. Żeby je zwrócić – muszę sprzedać Osiołka. A żeby sprzedać Osiołka (na którego zresztą mam już chętnego) – muszę go przeprowadzić przez sąd, bo to przecież część „masy spadkowej„. A Pożyczkodawca musi dostać zwrot na początku lipca. Więc czasu mam niewiele. A jak nie zdążę, to będę musiał pożyczyć, żeby oddać. No, i takie tam.

***

A z drugiej strony – właściwie nie dzieje się nic. Aż do końca. I to jest czasami naprawdę męczące.

Dodaj komentarz