– Bo wiesz – mówię w rozmowie z M.M. – czasami czuję się tak, jakbym żył w dwóch światach na raz. Jeden świat to codzienność. Dzieci do szkoły, dzieci ze szkoły, zrobić obiad, posprzątać, pranie wstawić, robotą się zająć… Coś się dzieje, o czymś się rozmawia, dokądś się idzie czy jedzie. Ktoś opowiada jakiś żart, wszyscy się śmieją, ja też się śmieję. Nie, nie zapominam, nie wyrzucam z pamięci, ale po prostu żyję. A potem przychodzi taka chwila, kiedy jest cisza, nikogo nie ma dookoła, nikt nic nie mówi… Na przykład kiedy dzieci są w szkole, albo kiedy już śpią… I wtedy nagle jestem w tym drugim świecie. Nagle wraca świadomość, że to wszystko, ta bieganina, ta codzienność, że to wszystko jest puste. I że po trochu już zawsze takie będzie. I nie, to nie znaczy, że się załamuję, że siedzę i wypłakuję oczy, że wpadam w czarną rozpacz, w dół, depresję. Że się poddaję. Nie, bo ja nie umiem się poddać. Ale w tym drugim świecie, w tej drugiej rzeczywistości, wszystko wygląda zupełnie inaczej. Nic tak naprawdę nie jest ważne, nic w gruncie rzeczy nie sprawia większej radości. Jest szaro jak cholera.
– Tęsknisz – mówi M.M. – Po prostu tęsknisz.
I chyba ma rację. Tak to się właśnie nazywa.