(W dzikim biegu, ale zapisać trzeba)
Wieczór. Siedzę przy pracy. Pietruszka w szkole muzycznej, M. z pozostałymi Potworami pojechała do znajomej. Robota idzie powoli, spać się chce… I nagle – dzwonek do furtki.
A za furtką, na podjeździe stoi… radiowóz. Dwóch młodych panów policjantów uśmiecha się niepewnie. – Dzień dobry, starszy aspirant Jakiś-Tam, szukamy pana… (tu pada puchatkowe nazwisko, na tyle niepopularne, że o pomyłce nie ma mowy).
No, ładnie, policja mnie szuka… Co robić, potwierdzam, że ja to ja.
– Czy jest pan właścicielem samochodu Opel Combo o numerach rejestracyjnych… (tu padają numery puchatkowozu)? – pyta pan policjant.
Nie powiem, w tym momencie zrobiło mi się zimno. No, bo co można sobie pomyśleć? Wypadek był, M. i Potwory w szpitalu (albo gorzej)…?
– Co się stało – pytam zatem z niejakim przerażeniem.
– A nie, spokojnie, nic się nie stało – odpowiada szybko pan policjant, który najwyraźniej dopiero teraz załapał, co ja sobie mogłem pomyśleć. – Tylko widzi pan, pański samochód stoi na ulicy Kilińskiego…
– Co, źle zaparkowany? – pytam z ulgą (M. raczej nie zaparkowałaby na środku ulicy, ale…)
– Nie, nie o to chodzi – tłumaczy pan policjant z przepraszającą miną. – Chodzi o to, że on tam stoi i śmierdzi…
CO ROBI?
– No, śmierdzi. Ale wie pan, tak, że ludzie straż pożarną wezwali, bo myśleli, że coś się pali w środku – komentuje stróż prawa. – Niech pan powie, czy on ma instalację gazową?
– Nie, to diesel… – odpowiadam, przytłoczony pokładami surrealizmu.
– Aaaa, to w porządku, to pewnie się panu sprzęgło przegrzało – odpowiada uspokojony policjant i przekazuje tę wiadomość strażakom. Przez radio.
***
Zawieźli mnie na Kilińskiego. Radiowozem. Rzeczywiście, sprzęgło (ale nawet się nie spaliło, działa na razie normalnie). Nie wiadomo, dlaczego się tak rozgrzało. – Jakby się powtarzało, to niech pan przyjedzie, na razie wszystko OK., nie ma sensu dłubać – skomentował mechanik.
Strażacy zostawili nawet protokół. Że akcja była, ale wszystko w porządku.
No żesz.