Pralka w połowie prania odmówiła dalszej współpracy. Miga lampką i ma w d… nosie, że święta za pasem a na koncie niepełno. Trzeba wezwać fachowca i mieć nadzieję, że naprawa będzie finansowo sensowniejsza, niż kupowanie nowej pralki. Pralka ma lat bodaj dziesięć i poza jedną wymianą małej uszczelki nigdy nie było z nią kłopotów.
No to teraz są.
A rano M. wsiadła do samochodu, przekręciła kluczyk i… cisza. Samochód najwyraźniej postanowił być solidarny z pralką. Sąsiad (bardziej techniczne uświadomiony niż ja) pomógł, podłączył kable od swojej furgonetki – po paru minutach ładowania silnik zapalił… i za chwilę zgasł znowu. Miałem ochotę powiedzieć „niech to szlag trafi”, ale pomyślałem że nie będę strzępił języka, bo przecież właśnie trafił.
Teraz będę dzwonił do mechanika (zaufanego), żeby podjechał i zobaczył. Zdaniem sąsiada – są dwie możliwości. Jedna (bardziej optymistyczna) że to poważne zwarcie w akumulatorze. Druga (gorsza) że rozrusznik czy coś w tem guście.
Przy czym ta wersja bardziej optymistyczna to i tak ponad trzysta złotych za nowy akumulator (mechanika nie licząc). A do tego dochodzi fakt, że wisi mi na głowie super–pilna praca, którą muszę skończyć gdzieś do 14:00 (a lepiej wcześniej), więc średnio mam czas teraz biegać i zajmować się samochodem i pralką.
No cóż – przynajmniej lodówka i komputer jeszcze działają. O, i piec CO też. Na razie.
Dlaczego, @&%#*&#, ZAWSZE takie historie dzieją się akurat wtedy, kiedy ma się najmniej pieniędzy i święta za pasem?
(No tak, to jest właśnie ten moment: dawno już doszedłem do wniosku, że jak człowiek zastanawiając się nad wydarzeniami zaczyna pytać „Dlaczego?…”, to jest ta chwila kiedy trzeba przerwać. No to przerywam.)