Wizyta kwalifikacyjna przebiegła sprawnie… Nieco mniej sprawnie przebiegło czekanie na nią, na które poświęciliśmy dobre półtorej godziny. Ale to na szczęście jednorazowa przyjemność. (Swoją drogą: czy naprawdę każda placówka medyczna musi zaczynać od początku, zakładając nowemu pacjentowi kartę, zadając pięćset pytań o pesel, przebieg choroby i tysiąc innych spraw? Czy w epoce Internetu naprawdę nie dałoby się założyć karty pacjenta „w systemie”, gdzieś on–line, i korzystać z niej w każdej placówce, w której pacjent się leczy? Ileż to by czasu oszczędziło – nie tylko pacjentom przecież…).
26. marca – w sam Wielki Wtorek – mamy pierwszą wizytę w celu „ustawienia” naświetlań. Szczegółowe badania, tomografia, „modelarnia” gdzie zaznaczają punkty do celowania… A od 8. kwietnia zaczynamy cztery tygodnie naświetlań. Dlaczego dopiero za miesiąc? Tak ma być – potwierdziła to nasza Pani Doktor, a do niej mamy pełne zaufanie. Podobno naświetlania powinny się zaczynać od 5 do 12 tygodni po operacji – więc trafiamy dokładnie w środek tego przedziału.
A to oznacza, że przez najbliższy miesiąc możemy odpocząć od leczenia, szpitali i codziennych wypraw do stolicy.
***
Teraz jeszcze tylko ZUS… No bo przecież jak donosiłem kolejne zwolnienia, to żadna z miłych skądinąd pań nie raczyła mi powiedzieć, że na zwolnieniu lekarskim można być tylko 182 dni. A potem? A potem, jak się jeszcze nie skończyło leczenia, to trzeba złożyć w ZUS podanie o „zasiłek rehabilitacyjny”. No i OK – tyle, że od złożenia podania do wezwania do lekarza orzecznika może minąć do 30 dni, a potem do wydania decyzji – drugie tyle.
A zwolnienie M. kończy się 25. marca. Co oznacza, że jak złożymy papierki w tym tygodniu, to orzeczenie możemy dostać np. za półtora miesiąca. A w tym czasie M. musi oczywiście płacić pełne składki ZUS.
– Proszę pana, przecież to podanie trzeba było złożyć już miesiąc temu, jak były cztery miesiące zwolnienia, a wiadomo było że to nie koniec! – powiedziała pani ze szczerą troską w głosie.
Niestety nie umiała mi powiedzieć, dlaczego nikt nie raczył nas o tym poinformować wcześniej. A przecież wszystkie kolejne zwolnienia składałem osobiście w lokalnym oddziale ZUS, a przecież kolejne przyjmujące je panie widziały w systemie, że zwolnienie jest kontynuowane od końca września…
No żesz…
(O tym, że aby w ogóle złożyć to podanie trzeba wypełnić kilogram makulatury i dołączyć dokumenty leczenia – „oryginały albo kopie potwierdzone przez lekarza” – to już nawet nie piszę. Bo i po co – przecież wiadomo. W ramach działań proekologicznych pójdzie kolejna ryza papieru. A co tam.)