Czytam właśnie kapitalną książkę.
"Byś Szkotem" to specyficzna autobiografia samego Sir Seana Connery’ego (napisana przy pomocy Murraya Grigora).
Specyficzna – bo sama autobiografia (czyli historia jego życia…) zajmuje jakieś dwadzieścia, może dwadzieścia pięć procent objętości książki. Reszta to… Szkocja. Kiedy Connery pisze o swoim dzieciństwie w biednej dzielnicy Edynburga – to przy okazji dostajemy szeroką panoramę tego miasta w latach trzydziestych i czterdziestych XX w., a także trochę opowieści o tym, dlaczego jest ono właśnie takie, a nie inne. Jak opowiada o swojej pierwszej istotnej roli (w ekranizacji Makbeta dla kanadyjskiej telewizji) – to trzy czwarte rozdziału zajmuje opowieść o "Makbecie", jego powstaniu, relacji między tym co jest w dramacie a prawdziwą historią Szkocji, wpływie sztuki (i jej różnych aranżacji) na postrzeganie Szkocji w przeszłości i dziś… I tak dalej.
Czyta się to znakomicie (choć oczywiście trudno powiedzieć, na ile jest to zasługa Connery’ego, a w jakim stopniu przyczynił się do tego współautor, skądinąd pisarz i filmowiec). Jedno jest pewne: Najlepszy Z Bondów to świetny gawędziarz, swobodnie przeskakujący z jednej opowieści w drugą, z historii sprzed lat siedemdziesięciu do historii sprzed lat pięciuset…
Connery jest Szkotem do szpiku kości. Jest szkockim patriotą, marzącym o oderwaniu Szkocji od Anglii. Jest w tej swojej Szkocji zakochany po uszy. Ale jednocześnie – paradoksalnie – jasno dostrzega różne szkockie słabości i "narodowe wady", potrafi bezlitośnie śmiać się z różnych szkockich mitów i narodowej megalomanii. (Panowie Politycy słyszą?…)
Wspaniale opowiada o swoim dzieciństwie – także o tym, jak skończył "formalną edukację" w wieku dwunastu lat i jak potem – kiedy niejako "przypadkiem" trafił do teatru i odnalazł w aktorstwie swoją drogę – zdobywał wiedzę o świecie po prostu… czytając książki. Nie, nie encyklopedię, ale wielką literaturę.
Jedną – niestety – ta książka ma wadę (aż się boję się to napisać): tłumaczenie. Nie, nic "dużego" – ale mnóstwo małych, irytujących drobiazgów, które po prostu POWINNY być przetłumaczone inaczej. Jak czytam, że Connery w 1991 dostał (cytuję) "przywilej Freedom of the City" (w Edynburgu, oczywiście), to mi ręce opadają. Jaki "przywilej", do jasnej karbidówki?! "Został uhonorowany tytułem…", "Otrzymał godność…" – albo po prostu "Otrzymał honorowe obywatelstwo Edynburga" (bo przyznawany w wielu miastach na świecie tytuł "Freedom of the City" do tego się w gruncie rzeczy sprowadza).
A już jak czytam, że szkockim instrumentem narodowym jest KOBZA, a na paradach grają orkiestry KOBZIARZY – to mnie po prostu szlag trafia. Bzdura językowa, bezmyślnie powtarzana przy wielu okazjach, naprawdę nie powinna się znaleźć w książce, w której Szkocja i jej kultura są w zasadzie głównym tematem. (Dla niezorientowanych – szkockim instrumentem narodowym są DUDY. Natomiast KOBZA to zupełnie inny instrument. Nota bene – strunowy.). Raz tylko jest jakiś bodaj "przypis tłumacza", że "tak naprawdę chodzi o szkockie dudy"…
Określenia typu "Zachodnia Wyżyna Szkocji" (pisane wielkimi literami, jakby były nazwami własnymi…) to już może przez litość pominę (konia z rzędem temu, kto znajdzie mi w encyklopedii czy atlasie geograficznym taką nazwę! Chodzi po prostu o "zachodnią część Highlands" albo – w wersji spolszczonej – "zachodnią część szkockich Wyżyn").
Nie wiem, czy to wina tłumacza, czy może redakcji – ale takie wpadki są irytujące i psują efekt…
…który jednak w ogólnym rozrachunku wypada zdecydowanie "na plus". Książka, którą warto przeczytać. Zdecydowanie – kategoria Puchatek Poleca.