I co ja mam pisać… Że jestem zmęczony? Że mam już strasznie dosyć tego roku (szkolnego, znaczy się)? Że marzę o wyjechaniu gdzieś? Nie, nie o „wyjechaniu” – marzę o Wędrówce. Takiej prawdziwej.
Siedzę i pracuję – i z każdą zapisaną stroną czuję się bardziej wypompowany. Coś, co normalnie robię w godzinę – teraz zajmuje mi dwie. A – jak na złość, oczywiście – pracy w tym przedwakacyjnym okresie mam tyle, że powinienem raczej robić ją dwa razy szybciej.
Mam takie poczucie, że nic mi nie wychodzi. Że za cokolwiek się złapię – idzie nie tak, jak powinno. A w każdym razie nie tak, jak ja bym chciał. Obiektywnie rzecz biorąc to oczywiście nieprawda… No i co z tego.
Potrzebuję wakacji. BARDZO potrzebuję. I będą, nawet się zapowiadają bardzo pozytywnie (o tym niżej albo następnym razem), ale najpierw jeszcze miesiąc roboty. A ja mam poczucie, że to właśnie o ten miesiąc za dużo.
***
Tak, dzieje się też dużo dobrych rzeczy.
Starsze Potwory dostały się do szkoły muzycznej. Oba. Było bodaj 30 miejsc i około 300 chętnych. Piłka będzie grała na swoim wymarzonym flecie poprzecznym – już podskakuje z radości na samą myśl, na razie piłując flet prosty, z którym w zasadzie się nie rozstaje. Pietruszka (z przyczyn bliżej niewyjaśnionych) od roku mówił, że chce grać na… klarnecie. I dostał się na ten klarnet, jako jedyny (nauczyciel mógł wziąć tylko jednego nowego ucznia).
W dodatku oboje nauczyciele są sympatyczni, młodzi i wyluzowani (co, jak wiadomo, w szkołach muzycznych daleko nie zawsze tak wygląda…).
Minusem te historii jest to, że od września poza „normalnym” jeżdżeniem do szkoły i w parę innych miejsc trzeba będzie Potwory wozić jeszcze do szkoły muzycznej. Przydałoby się może szofera wynająć?…
BTW: Pietruszka na egzaminie miał maksymalną ilość punktów w obu komisjach: „słuchowej” i „manualnej”. O ile to pierwsze nie dziwi (pani A., która uczy Piłkę fletu, twierdzi że Pietrucha ma słuch absolutny…), o tyle to drugie nieco nas zaskoczyło (na plus, rzecz prosta). Rozwija się człowiek.
***
Jak już o genialnych dzieciach: Pietruszka pisał test na zakończenie pierwszej klasy (nie ma on żadnego wpływu na dalszą szkolną karierę, jest tylko formą sprawdzenia ucznia i nauczyciela, który go uczył). Maksymalnie można było dostać 60 punktów. I tyle właśnie Pietruszka zdobył. Jako jedyny w klasie. No, po prostu mutant jakiś.
Ja chyba nigdy z żadnego „dużego” testu czy sprawdzianu nie dostałem maksymalnej ilości punktów. Zadzwoniłem zatem do Osobistego Ojca z tekstem: „A ja mam mądrzejszego syna niż Ty!”.
Obśmiał się jak norka.