Koszmarny dzień. Był wczoraj, znaczy się. Jakieś tysiące małych, umęczliwych robótek – a to artykuł dla Portalu, a to jakieś prasówki dla kolegi S. – uniemożliwiły mi normalną pracę nad książką, którą tłumaczę. A kiedy już myślałem, że uda mi się wszystko zamknąć do popołudnia i mieć trochę spokoju, zadzwonił Teść, że… właśnie jest w drodze. O, jak miło. Mattkapolka ostatnio pisała o sowjej teśiowej, ja pewnie o Teściu też wkrótce parę słów napiszę.
Tak czy owak – popołudnie z głowy. Kiedy wreszcie skończyłem wszystko, co musiałem skończyć wczoraj – była dziesiąta wieczorem. A ja byłem tak zmęczony, że nawet spać mi się już nie chciało.
Postanowiłem zatem pójść na spacer. Tak, właśnie o dziesiątej wieczorem.
Z Puchatkowej Uliczki da się pójść w dwie strony – w lewo, czyli „do miasta”, albo w prawo, czyli „na pola”. Poszedłem w prawo. Pola są najprawdziwsze – jeszcze …naście lat temu była tam wieś. Dalej jest lasek, jakieś stawy rybne, trochę nowowybudowanych domów oraz dużo ciszy i spokoju. Zwłaszcza nocą.
Nad ziemią unosiła się warstwa mgły, nad głową świeciły mi gwiazdy, nie było żadnych ludzi, żadnych samochodów, nawet psy prawie nie szczekały. Cisza. Prawie już zapomniałem, jak dobrze jest wędrować nocą (nawet, jeśli ta wędrówka ogranicza się do pięciu kilometrów i trwa godzinę).
A las nocą to chyba jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie można sobie wyobrazić…
Wracając puściłem sobie jeszcze „Eelemental” Loreeny McKennitt (podziękowania dla producentów komórek z odtwarzaczami MP3 😉 – i wróciłem do domu wyluzowany, uspokojony, wyciszony. Całe napięcie, zdenerwowanie i jazgot spłynęły ze mnie do ostatniej kropli.
A na koniec dnia okazało się w dodatku, że po pierwsze – Ważne Wydawnictwo wreszcie raczyło zapłacić, a po drugie – w sobotę przyjadą do nas Serdeczni, a Rzadko Widywani Znajomi, między innymi Znajoma o Wielkim Głosie, ta od KARTKI Z AWINIONU. Więc moze wreszcie kartka trafi do adresatki? 🙂
Czyli – dzień fatalny o miłym zakończeniu. Lepiej tak, niż odwrotnie.