Stało się. Puchatek robi prawo jazdy.
Dotąd jakoś się nigdy nie składało. Albo nie było pieniędzy, albo nie było czasu, albo nie było motywacji… I tak się Puchatek uchował jako jeden z ostatnich wśród znajomych. Trzydzieści sześć wiosen i bez prawa jazdy! No, skandal.
Ale to już przeszłość! Bo teraz Puchatek się szkoli. To znaczy – pan Jurek Puchatka szkoli. Ten sam pan Jurek, który kilka lat temu szkolił M. I wyszkolił skutecznie, bo M. zdała za pierwszym razem!
Pan Jurek repreezentuje typ „siła spokoju”. Jak trzeba, to za kierownicę złapie i skoryguje, ale zawsze na spokojnie, bez krzyków, wszystko tłumaczy, generalnie jest typem Nie-Do-Zdenerwowania. Ma pełne uprawnienia, odpowiedni samochód, a że na co dzień robi zupełnie co innego, więc wielu uczniów nie ma. Podjeżdża zatem pod chatkę Puchatka, zakłada na dach dużą literę „L” – i w drogę. Czyli można powiedzieć, że Puchatek ma Indywidualny Tok Nauczania, w dodatku z dostawą do domu. Hi hi hi.
Postępy są. Dotąd Puchatek odbył dwie jazdy. Samochodu nie rozbił, nikogo nie przejechał, a jechał już – ho ho! – całe 60 km/h! I to przez środek ruchliwej arterii w G., ze skrętem w lewo i przejazdem przez wiadukt! O!
*****
A tak mówić zupełnie serio, to… Czy ja wiem? Jakoś mnie to aż tak nie fascynuje. To znaczy – jasne, miłe to nawet, czemu nie, można jechać… Ale jakoś nie ma we mnie tej fascynacji, tej głębokiej chęci jeżdżenia, tego poczucia, że nareszcie, potrzeby szybkości…
A podobno każdy prawdziwy mężczyzna… I tak dalej… A ja siadam za kierownicą, uczę się, traktuję sprawę zadaniowo – ale w gruncie rzeczy wolałbym wsiąść na rower…