No normalnie zwariować można.
Kończę te upiorne ciasteczka tłumaczyć – juz mi się ciasteczka śnią po nocach i zapewniam, że nie są to sny przyjemne…
Od początku lutego miałem tłumaczyć książkę o rowerach. Ale zadzwonił zleceniodawca z pytaniem, czy mógłbym najpierw zrobić mu coś innego, bo nagle wypadło i pilne.
No świetnie. Tylko że to zajmie tydzień. Czyli na rowery zostanie miesiąc, a to mało (liczyłem pięć tygodni).
Bo potem już czeka kolejna rzecz, która zajmie trzy tygodnie (czyli do końca marca).
Kwiecień zarezerwowany znowu dla wydawnictwa R-D, czyli again rzecz mało intelektualna (na szczęście już nie ciasteczka…), za to bardzo dobrze płatna.
W maju – kolejna książka, tym razem „poważna” i ciekawa. No i bomba.
A tu zleceniodawca – ten od rowerów – rzuca, że on będzie miał jeszcze jedną książkę, tylko czy zdążę, bo bardzo duża jest. 800 stron standardowych! Czyli – przy najlepszych układach, łatwym języku i sprawnej pracy – trzy miesiące.
No i niby się wszystko świetnie składa – trzy miesiące jak obszył, akurat do końca sierpnia trzeba by to zrobić. I pieniądze spore. I w ogóle.
A Kocia Twarz! Mowy nie ma. Bo to by oznaczało, że będę na tym siedział przez czerwiec, lipiec i sierpień.
Oooo, nie. Nie po to przeszedłem „na swoje”, żeby całe lato zasuwać. Jakieś priorytety mieć trzeba. Co najmniej na dwa tygodnie trzeba wyjechać (CO NAJMNIEJ!) – i to tak, żeby w tym czasie nie trzeba było nic robić. Należy się – i nam, i Potworom.
Ale wtedy nie mam szans zdążyć.
Ano, trudno. Jest wyjście – podzielić się tą książką z Osobistą Siostrą. Oddać jej – ja wiem – jedną trzecią. Jej się parę groszy przyda, a my będziemy mieli wakacje.
To natomiast, co warto napisać, to fakt, w jaki zleceniodawca argumentował, dlaczego chciałby, żebym to ja mu tę książkę zrobił, a nie kto inny.
Powiedział mianowicie: – Wiesz, trochę chcielibyśmy „wyjść z niszy”, rozszerzyć tematykę, zaistnieć… Chcielibyśmy, żeby ta książka była dobrze rozreklamowana, żeby ją zauważono… No i sam rozumiesz, że musi być przetłumaczona na poziomie, dobrym językiem i w ogóle…
No, nie powiem, urosłem we własnych oczach.
„Obywatele, chwalcie się sami, nikt za was tego lepiej nie zrobi” – mawiał Tuwim. 😉
A wczoraj przegadałem z Kimś przez telefon GODZINĘ I CZTERDZIEŚCI PIĘĆ MINUT. Ło mattko, jedyna osoba, z którą zdarzało mi się gadać przez telefon dłużej, to moja żona (jak jeszcze nie była moją żoną, to gadaliśmy przez telefon dłuuugo… Ale z nią już nie gadam przez telefon, tylko na żywo. Co nie znaczy, że krócej 🙂
Bo ja generalnie nie umiem długo rozmawiać przez telefon.
Bo co to za rozmowa, jak człowiek ma jedną rękę zajętą słuchawką i tylko jedna mu zostaje do machania! 😉