Zmarł Ks. Jan Twardowski.
Tyle by się napisać chciało ale… Ale właściwie po co?
Był A.D. 1989. Dzień przed maturą (pisemną, z polskiego, czyli przed pierwszym egzaminem maturalnym…) poszedłem sobie do kina, a potem na starówkę. Ot tak, żeby połazić i odpocząć (wiadomo, że ostatniego dnia przed maturą uczyć się nie ma sensu…).
Na starówce spotkałem znajomego. Szliśmy sobie, ze wszystkich sił starając się nie rozmawiać o Tym, Co Jutro, kiedy zagadał nas jakiś człowiek, wnoszący ciężkie paczki do Księgarni św. Jana Chrzciciela (która wówczas znajdowała się tuż przy katedrze, na Kanonii). Jak się okazało był to ksiądz, bodaj dyrektor tej księgarni, któremu nawaili jacyś robotnicy i musiał szybko sam przenieść do środka ileś tam paczek z książkami. Widząc młodych ludzi zapytał, czy nie zechcielibyśmy mu pomóc.
Zechcieliśmy, czemu nie? We trójkę w kwadrans przenieśliśmy na zaplecze wszystkie paczki. Ksiądz w podzięce poczęstował nas jakimś ciastkiem, poczym rozerwał jedną z paczek i dał nam w prezencie po książce.
To był tom (czy raczej zbiór kilku tomów) poezji ks. Twardowskiego „Nie przyszedłem pana nawracać”.
Moje zamiłowania poetyckie były w tamtych czasach dużo bardziej klasyczne. Potrafiłem w kółko czytać Mickiewicza, Norwida, kochałem Tuwima (to mi zresztą zostalo do dziś…), Staffa, Gałczyńskiego… Ks. Twradowskiego prawie nie znałem (no tak, było kilka wierszy, które nawet w późnopeerelowskiej szkole były w programie nauczania, w klasie maturalnej, w ramach „poezji współczesnej” – ale na tym się kończyło…)
Kiedy wróciłem do domu, zacząłem czytać. Czytałem prawie do północy. Wiedziałem, że jutro matura, że powinienem już spać… Ale nie mogłem skończyć.
A potem jeszcze długo siedziałem i myślałem o tym, com przeczytał…
A wiersze Ks. Twardowskiego zostały już na stałe w moim prywatnym spisie lektur.
Kilka lat później poznałem Księdza osobiście, raz nawet jako dziennikarz przeprowadziłem z Nim jakąś krótką rozmowę… I opowiedziałem mu, jak to w noc przed maturą czytałem Jego wiersze.
Popatrzył na mnie znad okularów z lekkim niepokojem i powiedział:
„Ale mam nadzieję, że zdałeś tę maturę…?”
Zdałem, Księże Janie. Jasne.
🙂
Poeci nie umierają cali. Wiadomo.