Puchatek miał wysłać list. Miał go wysłać SZYBKO. Bo dziś piątek, a list miał być w poniedziałek w stolicy u odbiorcy. Absolutnie koniecznie.
Poleciał Puchatek jak dziki na pocztę. Papierek stosowny na „polecony” wypełnił. Nalepkę z dumnym napisem „PRIORYTET” nakleił. Stanął w kolejce do okienka. I czeka.
I czeka.
…
I czeka…
Albowiem na poczcie w trzydziestotysięcznym mieście G., w Dzień Jak Najbardziej Powszedni, w Godzinach Południowych, czynne były dwa okienka.
Dwa okienka z sześciu, żeby być dokładnym. W pozostałych widniały zachęcające karteczki z napisami „OKIENKO NIECZYNNE” (jakby ktoś miał wątpliwości).
A do każdego z dwóch czynnych okienek po kilkanaście osób, a każda z kilkunastu osób trzyma w ręku średnio od trzech do pięciu rachunków do zapłacenia.
A pani w okienku (jednym i drugim) stuka na komputerze w tempie znudzonego ślimaka. I z takąż miną.
– Przepraszam, ale dlaczego są czynne tylko dwa okienka? – zainteresował się Puchatek lekko zirytowany po pierwszych dwudziestu minutach stania.
– Ano widzi pan, nie mamy ludzi do pracy – odpowiedziała pogodnie pani w okienku.
Ano widzę. I niech mi ktoś potem jeszcze opowiada o dramatycznym bezrobociu…