Wiecie co to jest „bańka prywatności”? W literaturze fachowej można spotkać jeszcze kilka innych nazw… To taki wycinek przestrzeni wokół nas, do której Inni Ludzie nie mają dostępu.
Zauważcie – piszę „przestrzeni WOKÓŁ nas” – nie chodzi mi bynajmniej o przenośnię czy metaforę, bańka prywatności nie dotyczy (a przynajmniej nie bezpośrednio…) Świata Wewnętrznego.
Kiedy rozmawiamy z Drugim Człowiekiem, stopień bliskości wyrażony jest (między innymi) przez odległość, w jakiej od siebie stoimy. Kiedy rozmawiamy z przełożonym, dystans (dosłowny, mierzony w centymetrach…) jest większy, niż kiedy rozmawiamy z przyjacielem.
Ale nawet, kiedy rozmawiamy z przyjacielem, jest taki dystans, którego się nie przekracza, bo właśnie stanowiłby naruszenie tej „bańki prywatności”.
Są oczywiście Osoby (najczęściej – jest taka Jedna Osoba), które maja prawo naruszać tę przestrzeń. Ale te osoby maja takie prawo DLATEGO I TYLKO DLATEGO, że im na to pozwalamy.
Zauważcie – nawet, kiedy pozornie dochodzi do naruszenia tej przestrzeni, to zwykle sytuacja zaraz wraca do normy. Przychodzę do kogoś, kogo dawno nie widziałem – zostaję na powitanie objety, może nawet cmokniety w policzek… i zaraz odsuwam się z powrotem, zaraz dystans wraca.
Ludzie mają „bańki prywatności” bardzo różnych rozmiarów. Zależy do od wielu czynników – w większej mierze od wychowania, niż od „natury”.
Amerykanie – jako ludzie żyjący generalnie na większych przestrzeniach – mają „bańki prywatności” bardzo duże. A na przykład Japończycy – przywykli do ciasnoty i tłumu – bardzo niewielkie.
Któryś ze słynnych psychologów społecznych (bodaj czy nie sam Aronson) opisywał taką scenę, zaobserwowaną na jakimś zjeździe naukowym:
W czasie przerwy na kawę w dużym hallu rozmawiało ze sobą dwóch naukowców – Japończyk i Amerykanin. Japończyk cały czas przysuwał się do swojego rozmówcy, bo dla niego skracanie dystansu było naturalne. Amerykanin przeciwnie – cały czas cofał się, krok po kroku, żeby utrzymać większy, naturalny z kolei dla niego dystans. Obaj – rzecz prosta – robili to absolutnie nieświadomie. W końcu Amerykanin cofając się doszedł do ściany, oparł się o nią plecami – i nie miał już gdzie cofać się dalej.
Aronson (jeśli on to był) porozmawiał potem (niezależnie) z oboma, pytając co sądzą o swoim rozmówcy. Amerykanin (po wstępnych deklaracjach, że „to wspaniały naukowiec, wielki umysł” etc.) stwierdził, że nie rozmawiało mu się dobrze, bo japoński profesor sprawiał wrażenie „człowieka nachalnego i narzucającego się”.
Japończyk – jak się można domyśleć – opisał Amerykanina jako „chłodnego, wyniosłego, trzymającego dystans…”
Zabawne, prawda?
***
Ale dlaczego o tym piszę?
Moja „bańka prywatności” jest wyjątkowo duża. A osób, które mają prawo ją bezkarnie naruszać – wyjątkowo mało. W zasadzie są trzy takie osoby: M. i dwa Potwory.
Nie znoszę zatłoczonych autobusów i tramwajów, w których – siłą rzeczy – jadę wciśnięty między obcych ludzi.
Nie cierpię zgormadzeń, w czasie których ma się mniej niż – ja wiem – dwa metry kwadratowe na osobę.
Nienawidzę witać się z osobami, które maja w zwyczaju wylewnie całować się w oba policzki przy każdym powitaniu i pożegnaniu. Albo – co gorsza – robić tak zwanego „niedźwiedzia”.
Krótki, konkretny uścisk dłoni – to wszystko, czego oczekuję od osoby, z którą sie witam / żegnam.
Nie czuję się przy tym człowiekiem chłodnym, nie mam natury samotnika. Mam wielu Przyjaciół, jestem towarzyskim zwierzęciem, dobrze się czuję w grupie ludzi. Nie lubie tylko wymuszanej (czyimiś zwyczajami, konwenansami, bezmyślnością) fizycznej bliskości.
To jedna z przyczyn, dla których nie jestem miłośnikiem życia w Wielkim Mieście.
Jest jeszcze kilka innych – ale na razie starczy.
🙂