Miał być sympatyczny weekend na wsi. Cisza, las, pola, prawie wakacyjnie…
Wybrali się Puchatki razem ze Znajomymi O Biblijnym Nazwisku. Razem osób siedem – dwa Puchatki, dwa Potwory, dwoje Znajomych, jedna Córeczka Znajomych (troszkę starsza od Piłeczki).
Mieli wszyscy jechać w piątek rano. Najpierw się okazało, że Znajomi nie dostali w pracy dnia wolnego i dojadą w piątek wieczorem. Puchatki dojechały zatem w piątek rano z Puchatkowym Ojcem (skądinąd Właścicielem rzeczonej Wiejskiej Posiadłości w postaci chałupki drewnianej, letniskowej, za Pułtuskiem).
Na miejscu było pięknie. Liście już żółkły, cisza, „…dym się w polu snuje… zupełnie bez sensu, ale się rymuje” – cytując klasyków. Pięknie było. I zimno.
Napalili Puchatki w piecu, nagrzały domek – no, dało się żyć.
Znajomi O Biblijnym Nazwisku dojechali wieczorem. Późnym. Wieczór był miły. Noc już mniej, bo Córeczka Znajomych dostała ryku i ryczała. Całą noc. A następnego dnia (czyli w sobotę) przed południem się było okazało, że ryczała nie bez powodu. Albowiem okazała się być chorą. Gorączka i w ogóle.
W tej sytuacji Znajomi orzekli, że jednak wracają do domu. No bo jak inaczej…
A Puchatki – jako niezmotoryzowani – nie mieli wyboru. Znajomi pojechali, poczym Znajomy – pozostawiwszy rodzinę w G. – przyjechał po Puchatki. I tak po uroczym weekendzie na sielskiej wsi już w sobotę wieczorem wszyscy byli z powrotem w domu…
A Piłeczka ma katarzycho i kaszle. Kocia Twarz.
P.S. Puchatek składa podziekowania Inside, która – mimo nawału zajęć i doktoratu In Statu Nascendi – uratowała ciągłość Limeryków wrzucając sobotni tekst, uprzednio jej przesłany. Dziękuje Puchatek pięknie i obiecuje się jakos zrewanżować 🙂