No bo – jakem kiedyś pisał – M. planuje uruchomić od września takie mini-przedszkole. Kilkoro dzieci, na początek – głównie latorośle znajomych, po cztery godziny dziennie, przez cztery dni w tygodniu… A jak się uda i rozkręci – to po roku można spróbować to zalegalizować i zacząć działalność… za przeproszeniem – gospodarczą…
…ale nie o tym miało być…
Bo to przedszkole ma być prowadzone według pedagogiki Marii Montessori (nie będę wyjaśniał, jak ktoś chce, niech sobie poczyta choćby tu: www.montessori.pl )
No i M. robi różne pomoce do pracy z dziećmi. Między innymi różne obrazki. A żeby się obrazki nie psuły, to trzeba je zalaminować.
I tu się właśnie dziwne rzeczy dziać zaczęły.
Laminator kupiliśmy juz pół roku temu (na Allegro, za nieduże pieniądze, ale nowy całkiem). Folię takoż. I dziś przyszła ta wiekopomna chwila, kiedy pierwsze przygotowane obrazki trzeba było zalaminować.
Folię Puchatek wziął. Obrazki włożył. Wszystko jak trzeba, zgodnie z instruckją. Laminator się nagrzał. Stosowna lampka się zapaliła. Puchatek włożył folię w odpowiedni otwór i z ciekawością patrzył, jak cały arkusz – folia razem z obrazkami – znika w nim powoli, wciągany silniczkiem stosownym.
Ale ciekawość Puchatka zaczęła powoli zamieniać sie w przerażenie, bo z drugiej strony laminatora… nic nie wychodziło.
Folia formatu A4. Włożona wzdłuż. Laminator ma najwyżej dziesięć centymetrów szerokości. A tu z jednej stronu wchodzi folia A4, a z drugiej nie wychodzi nic. Nic!
NIC!!!
Weszła cała folia. Nie wyszło nic. Do tej pory, a było to już dwie godziny temu. To już chyba nie wyjdzie.
I gdzie tu zasada zachowania materii (że o logice nie wspomnę)?
A może to jest laminator – czarna dziura???
A może go ktoś zaczarował? Jakiś wredny Harry Potter mugolom dowcip zrobił?
Czy jeszcze co innego?
I śpij tu człowieku z takim urządzeniem pod jednym dachem.
Agencie Mulder, co pan na to?
😐