Od kilku dni Puchatka pobolewał dolny odcinek kręgosłupa, fachowo zwany lędźwiowym. Puchatek się tym nie przejął raczej, bo rzeczony odcinek zawsze był jego piętą achillesową (abstrahując od tego, że kręgosłup piętą być nie może). Ot, poboli i przestanie. Gimnastykę się zrobi, na basen pójdzie i po kłopocie.
I tu się Puchatek mylił.
Późnym popołudniem jechał sobie Puchatek kolejką WKD z Warszawy do G. (Dla mieszkających z dala od Stolicy wyjaśniam – WKD to forma bytu pośrednia między pociagiem podmiejskim a tramwajem). Jechał sobie, książkę czytał i nagle…
PIERDUT!!!
Jak Puchatka strzyknęło w wyżej wymienionym odcinku, to wrzasnął. Ludziska się obejrzeli z niejakim zdziwieniem, a Puchatek siedział i… siedział. Bo ruszyć się nie mógł. Wcale. W żadną stronę. Każda próba zmiany pozycji wywoływała w puchatkowych pleckach odczucia z gatunku tych towarzyszących przerzynaniu tępą piłą. To znaczy tak się Puchatkowi wydaje, bo osobiście przerzynany tępą piłą nigdy nie był.
Potem wydarzyły się trzy cudy. Pierwszy polegał na tym, że Puchatek zdołał przed właściwą stacją wstać z ławeczki. Drugi – że zdołał zdjąć plecak z półki. Trzeci – że wysiadł o własnych siłach.
A dziś Puchatek (powolutku…) poczłapał do Pana Doktora. Pan doktor obejrzał. Pomacał. Pozginał (AUUU!!!). Wypisał leki i skierowanie na prześwietlenie kręgosłupa. Poczym – patrząc Puchatkowi poważnie w oczy oznajmił (cytuję):
– Proszę pana. Praca przy komputerze to najgorsze, co może pan swojemu kręgosłupowi zafundować. Zapewniam, że kopanie rowów jest zdrowsze. Tu pan ma listę ćwiczeń, które MUSI PAN codziennie robić. Na basen chodzić jak najczęściej. Bo wie pan – tu Pan Doktor przybrał wyraz twarzy poważny – chciałbym panu uświadomić, że w życiu mężczyzny są dwa etapy. Do pewnego momentu mężczyzna dorasta. A potem się starzeje. I pan już jest na tym drugim etapie. Pora zacząć o siebie dbać.
No, przesadza ani chybi. Trzydzieści pięć wiosen i „starzeje”?!
Puchatek Oburzony.