No i zasypało nam Puchatkowo na amen. Chatka Puchatka wygląda (jeszcze) spod śniegu. Jak człowiek rano do pracy nie wychodzi, tylko udaje się w celu zarabiania na chlebek do innego pomieszczenia, to nie zdaje sobie sprawy z realiów (szybkie spojrzenie z okna to jednak nie wszystko).
Ale rzeczywistość upomniała się o swoje. Przybrała niewinną postać pana listonosza, dzwoniącego do furtki z listem poleconym. Puchatek otworzył drzwi i… utknął. Schodów nie było – zamiast nich widniała biała zjeżdżalnia aż na dół. Chodnika od drzwi do furtki (całe pięć metrów bieżących!) też w zasadzie nie było. Jedna wielka zaspa. Pan listonosz czekał niecierpliwie, aż Puchatek (…w kapciach, jak głupi…) przebije się przez zaspę do furtki.
A przecież wczoraj wieczorem (późnym) Puchatek odśnieżał jak najbardziej.
I w dodatku dalej sypie. Co to będzie?…
Pocieszające jest tylko to, że jest jednak w tym domu (…a raczej obok niego głównie) ktoś (…ktoś?…), kto jest NAPRAWDĘ SZCZĘŚLIWY. Kto (…kto?…) nurza się w śniegu jak w samej esencji rozkoszy, a jak się zmęczy, to kładzie się w zaspie, żeby ochłonąć. A potem wbiega do domu ze śnieżnym puchem na futrze. Malamuty to dziwne stworzenia.
Puchatek.