Na skutek zbiegu różnych złośliwych okoliczności (prawa Murphy’ego zdecydowanie miały wczoraj swój dzień…) wróciłem do domu o wpół do dwunastej. W nocy. Po drodze robiłem jeszcze zakupy, więc siaty, ręce do kostek i w ogóle (nie należę do szczęśliwej mniejszości zmotoryzowanych).
Wchodzę zatem ci ja do domu, a w kuchni stoi M. a na jej rękach matczynych… Piłeczka. Uśmiech od ucha do ucha (na mój widok, znaczy), oczki otwarte szeroko, podskakuje (cały czas siedząc na maminych rękach, oczywiście). Pełna energia, humor i chęć do życia. M. – wręcz przeciwnie.
Co się stało? Ano obudziła się po dwu godzinach spania i nie dała się już uśpić. Każda próba pójścia z nią na górę, do sypialni, kończyła się rykiem. Natomiast w kuchni – pełnia szczęścia i mina z gatunku „…Taaaaka imprezka, zostaję do środy!”.
Ostatecznie poszła spać razem z nami, czyli koło pierwszej. A dziś – rzecz prosta, Murphy nie śpi – Pietruszka obudził się wcześniej niż zwykle. A jak Pietruszka się budzi – to koniec. Wszyscy wstają. SZYBKO. Nie maja innego wyjścia.
Ciekawe, jak ten dzień będzie wyglądał. M. się po prostu zamęczy z Potworami – marudzącymi zapewne, niedospanymi.
No i mam nadzieję, że wczorajszo-dzisiejsza akcja nie jest na przykład zapowiedzią nowych zwyczajów Piłeczki na najbliższe pół roku…