Mruczanka biurowa

Siedzę. Piszę. Nie chce mi się. Nie piszę. Dokończę jutro. Nie, muszę dzisiaj coś zrobić, bo jutro przecież idę na konferencję X, więc w pracy będę mniej (to plus), ale i czasu będzie mniej na pracę (to minus).

Dobra praca musi mieć kilka podstawowych cech. Poza oczywistymi (że musi być uczciwa oraz że da się z niej żyć) powinna być twórcza / rozwijająca, ciekawa, no i – last, but not least – SENSOWNA, czyli pożyteczna (społecznie, ludzko…).

To, co w tej chwili robię NIE SPEŁNIA tych warunków. Nudzi mnie to, nie rozwijam się (…raczej się zwijam…), nie widzę także specjalnie sensu tego, co robię. Czyli – kanał. Pierwszy raz w życiu pracuję TYLKO PO TO, żeby zarabiać na życie. I jakoś mi to zupełnie nie pasuje.

Dopóki nie znajdę czegoś nowego – muszę tu siedzieć i robić dobrą minę do… może nie złej, ale kompletnie niewciągającej gry (jako „jedyny żywiciel rodziny” nie mogę sobie pozwolić na powiedzenie adieu bez gwarancji czegoś w zamian).

Na szczęście – widać już światełko w tunelu (i jest nadzieja, że to nie pociąg nadjeżdżający z przeciwka 😉

W niedzielę rozmawiałem (telefonicznie) z panem B.C. Umówiłem się z nim na poniedziałek na rozmowę (już „osobistą”, u niego w domu). Oczywiście – na razie żadnych konkretów, to dopiero wstępne „obwąchiwanie” siebie nawzajem, ale… coś mi mówi, że to może być to. A moje „coś” rzadko się myli. 🙂

Gdyby to wyszło – miałbym pracę idealną. Ciekawą, sensowaną, rozwijającą intelektualnie, w dobrym towarzystwie (pan C. to osoba klasy zerowej, że się tak wyrażę przez analogię do klasyfikacji zabytków ;). A w dodatku – marzenie marzeń – byłaby to praca głównie w domu! Pewnie zarobiłbym trochę mniej, niż teraz, ale siedząc w domu miałbym więcej czasu na dorabianie (coraz częściej zdarza mi się pisywać za pieniądze; nie jest to jeszcze prawdziwy „freelancing”, ale już coś. No i zawsze będą jakieś tłumaczenia – głupie, ale przynajmniej dobrze płatne, więc żyć z czego będzie).

A praca w domu ma parę dodatkowych zalet. Nie wspominam już o tym, że zawsze lepiej mi się pracowało przy własnym biurku z własnym kubkiem własnej herbaty (właśnie! dobra herbata – to jedna z niewinnych namietności mojego życia. Zaparzona według reguł, nie „szczur” wrzucony w kubek wrzątku… A w pracy biurowej tylko kawa i kawa – nawet lubię kawę, ale natchnienia z niej nie ma…).

Ale problem z moją obecną pracą w firmie B. polega na tym, że system biurowy zakłada „siedzenie w pracy” od… do…. Nie ważne, czy ma się cos do roboty, czy akurat nie – przed godziną… wyjść nie wolno.

Efekt: cały dzień poza domem (bo trzeba dojechać z G. do Warszawy, a potem wrócić). Cały dzień nie widzę własnych dzieci… Siłą rzeczy M. siedzi z nimi cały dzień sama – i jest naprawdę zmęczona.

Tak że potencjalna nowa praca będzie także działaniem prorodzinnym 😉

…a dziś piękny dzień. Ciepło, złoto, niemal wrześniowo – choć w powietrzu już się czuje nadchodzącą zimę. Szelma zaczyna nabierać futra, puchacieje, robi się szersza, powoli zcazyna wyglądać jak puchowa kurtka obrośnięta kłakami. A ona nigdy się nie myli, czuje zimę całym półtora tysiąca lat liczącym zestawem swoich malamucich genów.

Pozdrawiam

Puchatek

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s