Diuna

Byłem dziś w kinie na drugiej części „Diuny”. Nie będę Wam odbierał przyjemności oglądania, nie będę spoilerował (mam na myśli tych, którzy widzieli część pierwszą, ale nie czytali książek Franka Herberta i nie wiedzą, co się wydarzy…). Powiem tylko tyle: film jest absolutnie piękny. Piękny na każdym poziomie.

Wizualnie jest to po prostu majstersztyk. Dzieło sztuki. Miałem wrażenie, że dowolny zatrzymany kadr można by oprawić i powiesić na ścianie: kolory, kompozycja, konsekwencja, spójna wizja. Villeneuve miał bardzo konkretną wizje tego, jak chce pokazać świat opisany przez Herberta – i ta wizja na ekranie sprawdza się doskonale. Niekończące się piaskowe wydmy na Arrakis są pokazane tak, że mimo, iż są niekończącymi się, piaskowymi wydmami, ani przez chwile nie są nudne. Pustynia żyje.

Z tą porywającą wizją kapitalnie współgra muzyka Hansa Zimmera. Można odnieść wrażenie (i – wbrew pozorom – to jest pochwała…), że w tym filmie w ogóle nie ma muzyki: dźwięk stanowi jedno z obrazem, jakby pustynia (albo wnętrza pałacu, arena Harkonnenów czy siedziba cesarza) po prostu docierały do nas nie tylko za pośrednictwem wzroku, ale także słuchu.

Obsada – w dziesiątkę (i nie mówię tylko o równych rolach – Charlotte Rampling w roli Wielebnej Matki Mohiam pojawia się na ekranie łącznie może na dziesięć minut, strój sprawia, że prawie nie widać jej twarzy – a i tak człowiek dostaje gęsiej skórki…).

Jedyne zastrzeżenie (jeśli to jest dobre słowo…) polega na tym, że ktoś, kto nie czytał książek Herberta (a przynajmniej pierwszej „Diuny”) może nie rozumieć wielu większych i mniejszych wątków składających się na całą historię.

No i – warto dodać – film jest równie piękny, co smutny. Bo tak naprawdę „Diuna” to jest bardzo smutna opowieść…

4 myśli na temat “Diuna

  1. W brutalnym industrializmie Lynchowskiej Diuny jest dla mnie jednak coś bliższego literackiemu pierwowzorowi. Wizja Villeneuve’a jest bardziej spektakularna jednak zbyt urodziwa, kliniczna.

    Polubienie

Dodaj komentarz