Wyprawowo – część 2.

Nie, wbrew temu, co niektórzy sądzą, nie będę tu opisywał punkt po punkcie każdego dnia wyprawy – ani ja nie mam tyle czasu, żeby to pisać, ani Wy, żeby to wszystko czytać… Ale na pewno trochę chcę o tej Korsyce napisać, bo przyznam, że dawno żadne miejsce nie zrobiło na mnie takiego wrażenia.

Każdy, kto mnie zna, wie, że mam hopla na punkcie Szkocji i że uważam ją za jeden z najpiękniejszych krajów na świecie. Wszyscy moi znajomi wiedzą także, że kocham góry – kiedyś numerem jeden były dla mnie Tatry, dziś niestety tak zatłoczone i zadeptane, że trochę odechciało mi się je odwiedzać (bo co to za przyjemność chodzić po górach w tłumie ludzi). Zakochałem się za to w Pirenejach, które, choć nieco wyższe od Tatr, z wyglądu są do nich podobne, tylko większe (wzdłuż i wszerz), więc znacznie bardziej puste, dzikie, bezludne.

No więc Korsyka to takie trochę połączenie Szkocji i Tatr/Pirenejów rzucone na środek Morza Śródziemnego. No bo tak: plaże jak na Riwierze, z biało-złotym piaskiem, ciepłą, turkusową wodą, śródziemnomorskim klimatem (ciepłym, ale łagodnym); ale też schodzące do wody dzikie skały, skaliste zatoczki, wyspy i wysepki, a na tych wyspach i wysepkach kolory i nastrój prawie jak na Skye; wystarczy jednak odbić kilka kilometrów w głąb lądu – i nagle (naprawdę nagle!) jest się w górach. I to w wysokich górach: na Korsyce jest ponad 20 szczytów o wysokości przekraczającej 2 tysiące metrów nad poziomem morza, a najwyższy szczyt (Monte Cinto) ma ponad 2700.

Pomyślcie: na niewielkiej w gruncie rzeczy wysepce (z północy na południe po najdłuższej linii około 100 kilometrów, ze wschodu na zachód w najszerszym miejscu ok. 80 kilometrów, ale średnio znacznie mniej) stoją góry większe niż Tatry, których najwyższy szczyt jest wyższy niż Gerlach – a w dodatku na ten szczyt można patrzeć w zasadzie z poziomu morza (bo odległość od niego do wybrzeża w linii prostej wynosi raptem koło 20 kilometrów)!

W miasteczku L’Île-Rousse (20 kilometrów od Calvi), gdzie ostatecznie wylądowaliśmy na kempingu, przy brzegu znajduje się mała wysepka zbudowana z czerwonych skał (od której zresztą pochodzi nazwa miasta). Na wysepce (na którą można przejść po niewielkim mostku) stoi sobie latarnia morska. U stóp latarni można zobaczyć zdjęcie panoramy (której „oryginał” ma się przed oczami) z opisem tego, co widać. Stoimy zatem na poziomie morza (no dobrze, powiedzmy że jakieś 20 metrów nad poziomem morza) i przed sobą widzimy zatokę, a za nią miasteczko. Góra, która wznosi się nad L’Île-Rousse, ma już około 600 metrów n.p.m. Łańcuch górski widoczny za miasteczkiem („na wyciągnięcie ręki”) to już szczyty po około 1500 m n.p.m. A „w drugim rzędzie” widać góry sięgające 2200 m n.p.m. I – jak napisałem wyżej – wcale nie są to najwyższe góry na wyspie… O, tak to mniej więc wygląda; zdjęcie niestety bardzo „spłaszcza”, zwłaszcza, że jest zrobione dość szeroko – ale pozwala sobie wyobrazić; w rzeczywistości te góry wydają się (i są…) znacznie bliższe:

I właśnie to połączenie morza (zarówno tego „plażowego”, z turkusową wodą i złocistym piaskiem, jak tego „groźnego”, ze skałami i klifami) i gór sprawiło, że Korsyka tak mnie zachwyciła.

Możesz leżeć sobie na plaży, ciesząc się słońcem i ciepłą wodą. Możesz pływać, możesz skakać przez fale i generalnie robić wszystko to, po co ludzie jeżdżą na plażę. Ale wystarczy, że pojedziesz kilka kilometrów w głąb lądu – i możesz ruszać na górską wyprawę i to w niemal każdej jej formie. Lubisz długie, spokojne wędrówki typu bieszczadzkiego? Proszę bardzo, drogi i szlaki ciągną się przez dziesiątki kilometrów. Wolisz wysokie, ostre góry typu tatrzańsko-pirenejskiego? Nie ma sprawy, bierz plecak i ruszaj, szlaków jest pełno, przewodniki i mapy dostępne, góry na ciebie czekają. Masz ochotę na drogi typu via ferrata, z łańcuchami, klamrami, stalowymi poręczami i asekuracją na sporych wysokościach? Ależ oczywiście, znajdziesz ich tu mnóstwo. Jesteś miłośnikiem „prawdziwej” wspinaczki? Czuj się jak u siebie w górach…

My niestety po tych górach specjalnie nie pochodziliśmy – Piłka jak wiadomo za dużo chodzić nie może, a zostawienie jej samej na cały dzień nie wchodziło raczej w grę. Siłą rzeczy podziwianie gór odbywało się głównie z pomocą Draculi (która, nota bene, sprawdziła się w czasie wyprawy na piątkę). Ale to jest jeszcze jeden powód, żeby na tę wyspę kiedyś wrócić – samemu albo w jakimś „chodzącym” towarzystwie – i to nadrobić…

Ciąg dalszy nastąpi. Muszę jeszcze parę słów napisać o korsykańskich miastach i miasteczkach, o ludziach i o muzyce. No i samym fenomenie wyspy… Ale to już nie dziś, bo późno się robi, a jutro od rana robota czeka.

2 myśli na temat “Wyprawowo – część 2.

  1. Zachęciłeś. 🙂 Też uważam połączenie gór i morza za ideał. Pierwszy raz to widziałam jako nastolatka w okolicach Nicei.
    Tatry Słowackie mają jeszcze (na szczęście) sporo zakątków, gdzie ludzi mniej, szczególnie jak się wyjdzie ze schroniska przed 6 rano. (zrobiliśmy w tym roku trasę, o której marzyłam wiele lat), Tak bardzo mam nadzieję, że w niebie będziemy chodzić po górach, bo tu już na wszystkie marzenia życia nie starczy. I ta Skye jeszcze też mnie nie ominie przez to może?
    Serdeczności

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s