Nie mam kiedy pisać.
Nie jest to zresztą jedyna rzecz, której nie mam kiedy robić. A szkoda, bo pisanie pomaga zebrać myśli.
„Zapędzony jestem”. Duże Szacowne Wydawnictwo dało mi książkę do tłumaczenia. Temat taki sobie, niespecjalnie wciągający, pieniądze („za stronę”) średnie, ale książka stosunkowo prosta, a przy tym Szacowne Wydawnictwo ma uroczy zwyczaj płacenia tłumaczom zaliczek, co, nie powiem, trochę mi cztery litery w listopadzie uratowało (wobec zatorów płatniczych w innych rejonach).
Niestety, jak wiadomo, każdy kij ma dwa końce: drugi koniec tego kija jest taki, że książkę trzeba teraz „zrobić”. Czasu jest niby sporo – do końca lutego – ale… No właśnie, ale. Gdybym zajmował się (zawodowo) tylko tym, to pewnie nie byłoby problemu. Ale nie mogę zająć się zawodowo tylko tym, bo… wiadomo. Nie odrzucę teraz innych zleceń – raz, że są to jakoś tam zlecenia „ciągłe” i nie mogę im powiedzieć „adieu” na miesiąc czy dwa; dwa – że płatne są mniej więcej dwa razy lepiej. Ale przez ostatnie trzy tygodnie udało mi się zrobić pewnie jedną trzecią tego, co zrobić powinienem. Nie bardzo wiem, jak to wszystko pożenić.
***
Piłka dostała stypendium takiej polsko-kanadyjskiej fundacji dla uzdolnionych artystycznie dzieci (pardon, młodzieży) które są sierotami lub pół-sierotami. Kwota jednorazowa, bezgotówkowo – można coś sobie „kupić” i fundacja za to płaci. Oczywiście „coś” ma być związane z zainteresowaniami, kierunkiem rozwoju etc. Więc za dwa tygodnie jedziemy do Katowic (!) wybierać i odbierać dla Piłki własny flet (bo po skończeniu szkoły muzycznej ten szkolny musiała oddać, a teraz gra na pożyczonym). Nie będzie to może instrument z najwyższych półek, ale „do wydania” są prawie 3 tysiące złotych polskich nowych. Coś tam już można za to kupić.
Dziś odbieraliśmy stypendium (to znaczy – dyplom i gadżety, bo pieniądze, jako rzekłem, poszły bezgotówkowo). I piłka grała na flecie. I ma zdjęcie z panem ambasadorem Kanady. Bardzo sympatyczny gość. 🙂
Najśmieszniej, że Piłka wcale nie wiąże swojej przyszłości zawodowej z fletem czy muzyką. Już nie. Ostatnio na tapecie są dwie opcje: albo idziemy na prawo, albo na medycynę. Nie pytajcie. Tak, wiem, toto ma dopiero czternaście lat i jeszcze wiele się może zmienić… Ale nawet, jeśli ta muzyka pozostanie tylko hobby – to i tak super, że będzie mogła grać.
A gra naprawdę fajnie. Wczoraj na przykład zaczęła się uczyć któregoś z Kaprysów Paganiniego w transkrypcji na flet. Od samego patrzenia na te nuty bolą mnie palce…
A, no i przeszła do drugiego etapu konkursu kuratoryjnego z polskiego. Więc teraz siedzi i czyta „Imię róży”.
***
A Pucek nie chce jechać na zieloną szkołę z klasą. Nie i już. „Bo na pewno tam będzie złe jedzenie”. A jego klub karate zaprosił go na ferie – obóz karate w Bukowinie Tatrzańskiej, treningi, narty etc. Jedzie ulubiony trener, jadą koledzy, a w dodatku (tak między nami) może tam pojechać za free.
I nie chce. I nie wiem, jak go namówić. Bo uważam, że sporo w ten sposób straci. Zwłaszcza, że z powodów przyziemnych, czyli finansowych, na jakieś większe ferie się w tym roku nie zanosi. W najlepszym razie będzie kilka dni w C., u cioci (ale i to nie jest pewne).
O co naprawdę chodzi? Nie wiem. Na pewno nie o lęk przed jechaniem bez taty, bo przecież już na wycieczki klasowe dwu-trzydniowe jeździł i nigdy nie było problemów. Ale na ostatniej coś mu się mniej podobało i… zipa dumna. Nie i już.
Nie wiem.