Nie mogę na razie słuchać pewnych gatunków muzyki. Loreena McKennitt na przykład jest chwilowo absolutnie na cenzurowanym – wywołuje tyle emocji, że czuję, jakby mnie coś rozrywało na kawałki. Open Folk – i tym podobne północno-zachodnie klimaty – też. Ale też (to ciekawe…) nie jestem w stanie słuchać Bacha. Ani Rodriga, zwłaszcza „Concierto de Aranjuez” działa za silnie. Po prostu nie mogę, bo chybabym oszalał. Emocje są jak niezwykle precyzyjny mechanizm, który został rozbity, a potem złożony na nowo: wszystko działa, ale lepiej nie dotykać. Na razie.
Mogę za to słuchać Cohena, który z szarością i smutkami radzi sobie bardziej intelektualnie, niż emocjonalnie. Katie Melua też bywa pomocna, zwłaszcza piosenki z „Secret Symphony”. Blues się sprawdza (choć raczej B.B. King, Johnny Lee Hooker czy późny Clapton, niż taki Laurie). No i Passenger (wiem, od sasa do lasa…). Jak usłyszałem tę piosenkę, to mnie kompletnie zatkało. Poczułem się, jakby gość pisał to siedząc w mojej głowie