M. złapała jakąś infekcję. Nic wielkiego – trochę gardło, trochę głowa boli… Powinna wyleżeć się i odpoczywać, ale gdzie tam – jeśli nie ma wysokiej gorączki, to nie ma takiej siły, która byłaby w stanie zatrzymać Ją w łóżku. Więc choroba zamiast trwać tydzień ciągnie się już dwa.
Rozmawiam przez telefon z kolegą D., który pyta o zdrowie M. Mówię, jak jest.
– Bo ona powinna poleżeć parę dni w łóżku – komentuje przytomnie kolega D.
– Wiem! – odpowiadam zrezygnowanym tonem. – Ale wiesz, jak to jest z kobietami. Nie przetłumaczysz…
– Bo to trzeba użyć racjonalnych argumentów – podpowiada D.
– W tym przypadku chyba raczej siły – odpowiadam ponuro. – Nic innego nie zadziała.
– Nie, właśnie racjonalnych argumentów – upiera się D. – Ja to mam przepracowane. Mówię: „Jak poleżysz grzecznie trzy dni, to czwartego pójdziemy na zakupy”. I zawsze działa.
Dawno się tak nie uśmiałem…