Trudno mi się ostatnio zebrać do tego, żeby coś napisać. I nawet nie do końca wiem dlaczego – bo pracy nie mam więcej niż zwykle. Chyba chodzi o jesień, która nigdy nie była moją ulubioną porą roku. Zimno, mokro, ciemno i w ogóle nic się nie chce. Pisać też. A z drugiej strony mam świadomość, że to pisanie mi dobrze robi, że pomaga poukładać sobie w głowie różne myśli… Może powinienem podjąć taką świadomą decyzję, żeby częściej tu pisać. Raz na tydzień na przykład. Tyle, że takie konkretne postanowienia nie są moją mocna stroną. Zobaczymy.
Skończyłem poprzednią książkę, która, choć bardzo ciekawa, była – zwłaszcza w swojej końcowej części – lekturą poniekąd dość przygnębiającą (nie mogę na razie szczegółów zdradzać, bo książka jeszcze nie wyszła). Miałem nadzieję, że następna będzie nieco lżejsza – ale nic z tego: opowieść w zupełnie innym wymiarze, ale niestety pokazująca bardzo nieprzyjemną stronę ludzkiej natury. Świetnie napisana, dynamiczna, pokazująca znaną historię w zupełnie innym świetle… Ale niewątpliwie przygnębiająca.
***
Tymczasem codzienne życie toczy się zwykłym trybem. Pietruszka wygląda na zadowolonego ze studiów magisterskich – w drugiej połowie września znowu chodził trochę „nakręcony”, niepewny, czy dobrze wybrał – i siłą rzeczy w kiepskim humorze… Ale teraz wygląda na to, że jest dobrze. Wraca z zajęć zmęczony, ale w humorze (co u niego rzadko idzie w parze), zdarza się nawet, że coś opowiada. Ja co prawda niewiele z tego rozumiem, ale cieszę się razem z nim.
Piłka – niezależnie od wszystkich „normalnych” (dla niej) codziennych sukcesów – aplikuje na studia magisterskie (Masters). Z jednej strony – te trzy konkretne kursy magisterskie, które ją interesują, są w samych lokalizacjach z górnej półki (Oxford, jakiś drugi ośrodek w Anglii, którego nie pomnę, i Harvard). Z drugiej – ona jest w sytuacji, w której może do tego podchodzić absolutnie na luzie – jeśli dostanie się (i zdobędzie odpowiednie stypendium) w jednym z tych trzech miejsc, to świetnie; ale jeśli nie uda się zdobyć stypendium, to też nie szkodzi: tak, jak pisałem, ma już zagwarantowaną pracę w jednej z największych i najbardziej prestiżowych kancelarii prawnych w Wielkiej Brytanii, do której zostanie przyjęta niezależnie od magisterki. Więc w razie czego może spokojnie iść do pracy (dobrej, przyzwoicie płatnej, dającej „dobry wpis w CV”), a za dwa albo trzy lata i tak pójść na magisterkę na koszt pracodawcy, który w zamian zażąda np. podpisania cyrografu na kolejne trzy lata – ale to, jak mówi Piłka – jest „wliczone w koszty”.
Poza tym Piłka – namówiona przez swoją przyjaciółkę z Tanzanii – zaczęła… biegać. BIEGAĆ. Piłka. Jak ktoś ją zna, to nie uwierzy. Biega dwa – trzy razy w tygodniu po 5-7 kilometrów. Na samą myśl dostaję zadyszki. No i teraz koleżanka ja namówiła, żeby pobiegły w półmaratonie. W maju. Właśnie zaczęły się przygotowywać. Zawsze, jak człowiek pomyśli naiwnie, że nic go już w życiu nie zaskoczy, to rzeczywistość mówi „…potrzymaj mi piwo!”.
Pucek gra na gitarze, potem długo, długo nic, a potem jeszcze się uczy. Egzaminy zdaje. Nie jest źle. Tylko na kolegów się wkurza, bo zdaje się, że traktują tę ich „kapelę in statu nascendi” zdecydowanie mniej poważnie, niż on. Ale w szkole muzycznej Yamahy, do której chodzi od reku, powstaje jakiś zespół – więc chodzi na próby i może coś z tego wyniknie. Czy w przyszłości będę znany jako „ojciec tego gitarzysty z kapeli X”? Czemu nie… 😉
***
Przeczytałem jedną (na razie) książkę tegorocznej noblistki, pani Han Kang. I muszę powiedzieć, że jej wrażliwość i styl bardzo do mnie trafiają. Na pewno sięgnę po kolejne. To zupełnie inna literatura, niż twórczość zeszłorocznego laureata, Jona Fossego: mniej intelektualna, bardziej emocjonalna – i nie da się ukryć, że czuje się w tym wrażliwość wyrosłą z zupełnie innej kultury, z zupełnie innego świata opowieści, poezji, sztuki. Zawsze zastanawiam się – trochę z zawodowej ciekawości – jak to jest tłumaczyć literaturę pochodzącą z tak zupełnie innego kręgu kulturowego, z tak innego świata. Bo przecież język to nie tylko zestaw słów plus reguły ich łączenia. To także – właśnie – wrażliwość, archetypy, kody kulturowe i wyrastający z tego wszystkiego sposób myślenia i postrzegania świata. Na ile – nie znając tego świata, tej wrażliwości, tych kodów – jesteśmy w ogóle w stanie zrozumieć, „co poeta miał na myśli”? Czy praca tłumacza przekładającego z języka koreańskiego, japońskiego albo – czy ja wiem? – tajskiego nie jest znacznie bardziej frustrująca? Kiedy tłumaczy się książki z angielskiego (…francuskiego, włoskiego, hiszpańskiego czy choćby norweskiego), tłumacz porusza się jednak w ramach jednej przestrzeni kulturowej (nawet, jeśli bogatej i zróżnicowanej). Przy koreańskim czy chińskim – jak mi się wydaje – to musi być znacznie trudniejsze. Z jednej strony zawsze odwołujemy się do jakiegoś ogólnoludzkiego doświadczenia, z drugiej – to doświadczenie jednak wyraża się w konkretny sposób. Język determinuje myślenie tak samo, jak myślenie determinuje język.
Polecam (przy okazji) najnowszą książkę Harukiego Murakamiego („Miasto i jego nieuchwytny Mur”), w której pisarz wraca (po części) do świata znanego z powieści „Koniec Świata i Hard-boiled Wonderland”. Na końcu znajdziemy kilka słów od tłumaczki, która wyjaśnia, dlaczego pewne rzeczy oddaje tak, a nie inaczej, i na jakie zabiegi edytorskie zdecydowała się, żeby lepiej oddać sposób myślenia – no właśnie – specyficzny dla języka zupełnie innej kultury, spoza kręgu literatury euro-amerykańskiej. Po tych wyjaśnieniach książkę zupełnie inaczej się czyta…

Pisz, pisz częściej. 🙂
Pozdrawiam
PolubieniePolubienie
Zdecydowanie podoba mi się opcja „raz na tydzień”.
PolubieniePolubienie