Powiadają, że jak jest się dzieckiem, to dni wydaja się krótkie, a lata długie – a kiedy przychodzi starość, zaczyna być odwrotnie: dni ciągną się niemiłosiernie, lata pędzą jak głupie. Cóż, najwyraźniej jestem mniej więcej w połowie drogi, bo mam wrażenie, że zarówno dni, jak lata mijają w jakimś kompletnie nierealnym tempie. Ostatni wpis był miesiąc temu. Pstryk – i kończy się maj. Zaraz czerwiec. A potem lato.
***
Dzieję dużo (…choć naprawdę nie dzieje się nic…). Pucek zdał już prawie wszystkie egzaminy… Tyle, że – jak pamiętamy ze znanej reklamy – „’prawie’ robi wielką różnicę”. Bo te trzy, które mu zostały, to trzy najtrudniejsze – matematyka, fizyka i niemiecki. Matematyka i fizyka – wiadomo, kobyły, rozszerzenia. Niemiecki – bo Pucek go nie kocha. BARDZO go nie kocha. Inna sprawa, że jak dotąd idzie mu naprawdę nadspodziewanie dobrze – średnią ma sporo powyżej czwórki, w dodatku dostał czwórkę z polskiego (czego naprawdę się nie spodziewałem). Więc daj Boże, że te trzy ostatnie też zda, a ja będę mógł odetchnąć…
***
Piłka idzie jak burza, zdaje kolejne egzaminy, pisze kolejne eseje… Po tym roku studenci prawa muszą odbyć obowiązkowy staż w kancelarii prawniczej (studia to teoria, tam mają doświadczyć praktycznej strony tego zawodu). Staż można odbywać gdziekolwiek, ale oczywiście im większa i bardziej szanowana kancelaria, tym więcej chętnych. Jeśli ktoś chce odbyć staż w jednej z pięciu największych i najbardziej prestiżowych kancelarii / firm prawniczych w Londynie – znanych jako „Magic Circle” – sam proces aplikacji ma kilka etapów, a na każde miejsce na stażu jest kilkuset chętnych. A większość z tych chętnych to oczywiście studenci z Cambridge i Oxfordu, najczęściej – rzecz prosta – Brytyjczycy po bardzo ekskluzywnych prywatnych szkołach. Piłka przeszła tę kilkuetapową rekrutację i dostała się do… DWÓCH firm z „Magic Circle” (bo rekrutacja do każdej z nich jest rzecz prosta niezależna). Podobno taki wyczyn nie udał się nikomu od paru lat… Zapytałem ją, który z tych staży wybierze – odpowiedziała (kto by pomyślał…), że oczywiście weźmie udział w OBU, bo się nie pokrywają. Co oznacza, że będzie siedzieć w Londynie do końca lipca.
Teoretycznie dla samych studiów nie ma znaczenia, gdzie się taki staż odbędzie – ale teoria teorią, a w praktyce sam wpis w CV, że odbyło się staż w jednej z firm z „Magic Circle” ma ogromne znaczenie przy poszukiwaniu pracy. Nie mówiąc o tym, że jeśli stażysta się „spodoba”, to firma może mu już na tym etapie zaproponować, że zaraz po skończeniu studiów daje mu pracę. Czasami mam wrażenie, że dla tej dziewczyny po prostu nie ma rzeczy niemożliwych. Sky is the limit.
***
Pietruszka ma podwójnie trudny czas. To znaczy: obiektywnie oczywiście świetnie sobie radzi, ale jak wiadomo „obiektywnie” to nie wszystko. Po pierwsze – pisze pracę licencjacką plus kończy jakieś projekty, więc (jak to on) panikuje że nie zdąży i sobie nie poradzi. Oczywiście, że sobie poradzi, prawie na pewno zdąży – a jakby miał obsuwkę, to akurat przesunięcie licencjatu o tydzień czy dwa nie jest problemem. No ale to Pietruszka, obowiązkowy i poukładany na granicy obsesji, więc stresuje się jak dziki (…nie wiem, czy dziki się stresują…). Po drugie – czeka go trudny wybór, na który też ma coraz mniej czasu: musi się zdecydować, w którym kierunku będzie robił magisterkę. Z jednej strony ciągnie go do czysto teoretycznej, naukowej matematyki (algebra, teoria liczb, trochę rachunek prawdopodobieństwa i tym podobne czary); z drugiej – fascynuje go tak zwane uczenie maszynowe, czyli – mówiąc w uproszczeniu – matematyczna strona sztucznej inteligencji i tego typu atrakcje. Wybór jest trudny: to pierwsze jest chyba trudniejsze, bardziej wymagające intelektualnie; to drugie – ciekawe, a przy tym poniekąd (w dzisiejszych czasach) gwarantuje dobrą i ciekawą pracę. „Osiołkowi w żłoby dano”. A dokonywanie wyborów to jest coś, czego Pietruszka nie lubi. Bardzo, bardzo nie lubi. Jego quasi-aspergeryczna osobowość cierpi w takich sytuacjach… A kiedy tak cierpi – bywa dość irytujący, łatwo się w sobie zamyka, trudno do niego dotrzeć i generalnie zachowuje się w sposób depresyjno-introwertyczny. Co nie ułatwia życia ani jemu, ani otoczeniu… Ja jestem spokojny, wiem, że sobie poradzi, a niezależnie od tego, co wybierze, będzie w ty dobry. Ale jeszcze półtora miesiąca będzie pod górkę…
***
A ja?
Siedzę i tłumaczę pewien koszmar… Koszmar jest nawet dosyć ciekawy – problem polega na tym, że chodzi o serię w gruncie rzeczy naukowych artykułów, których podstawowym tematem jest teoretycznie pewien złożony nurt psychoterapii (mieszczącej się w ramach psychoterapii humanistycznej), ale w praktyce są to w gruncie rzeczy teksty filozoficzne. Niektóre nich napisane są tak strasznym językiem, że nawet nie mam pomysłu, jak Wam to opisać. Czytaliście kiedyś Heideggera? No to wyobraźcie sobie, że czytacie Heideggera, którego ktoś bardzo nieudolnie przetłumaczył na polski. Tekst jest trochę taki, jak w starym dowcipie o powietrzu na Śląsku, które jest całkiem dobre, tylko najpierw trzeba je dobrze pogryźć. I jeszcze miesiąc (albo nieco dłużej) będę się z tym męczył. Nie chcielibyście usłyszeć, co czasami mówię przy pracy. Jęknięcie „…w co ja się wpakowałem!” często jest dopiero wstępem…
Na szczęście potem mam już zaklepaną zupełnie inną książkę, napisaną normalnym językiem, reportażową, ciekawą.
I jeszcze na koniec (bo się późno robi…): jest szansa, że w tym roku znowu uda mi się we wrześniu pojechać na parę dni samemu na jakąś szaloną wyprawę. Mam plan – i nawet chyba jest szansa, że uda się go zrealizować (choć oczywiście będzie to zależało od wielu czynników, ze szczególnym uwzględnieniem finansów). Nie mogę na razie zdradzić szczegółów, ale trzymajcie kciuki… Bo bardzo, naprawdę bardzo tego potrzebuję. Trochę tak się właśnie czuję, jak Steph o tym śpiewa w tej piosence:
Trzymam kciuki.
PolubieniePolubienie
Dla Pietruszki polecam zdecydowanie opcję drugą. Zdecydowanie.
PolubieniePolubienie
podpisuję się. Po opcji drugiej może zostać w nauce (ale wiadomo jakie są z tego pieniądze…), albo wybrac inną ścieżkę kariery. Po pierwszym alternatyw jest mniej.
PolubieniePolubienie
Fajne to Potomstwo Ci się trafiło.
PolubieniePolubienie
Te dziki (dziczki), które spotkaliśmy na osiedlu mieszkaniowym w Sopocie faktycznie jakieś bezstresowe.
Gratulacje dla progenitury.
I może do zobaczenia jesienią (i nie myślę o wrześniu).
Agaja
PolubieniePolubienie