…dnia ani godziny…

Stoję w kolejce do kasy. Kolejka długa, idzie powoli, więc z nudów wyciągam telefon i zaczynam przeglądać najnowsze wiadomości. I nagle czytam: Tragedia w Zakopanem. Facet z nożem zaatakował dwie siostry. Jedna nie żyje, druga leży w szpitalu. Widzę nazwę ulicy (bo akurat ją podali), i nagle kojarzę. Dwie samotnie mieszkające siostry, ta ulica, dom oddalony od innych… Wychodzę ze sklepu i dzwonię do ciotki B. Tak, to one.

Moje dalekie ciotki, kuzynki mojej mamy. Jedna była mniej więcej w jej wieku. Druga – ta, która zginęła – kilka lat młodsza, co oznacza, że obecnie pod siedemdziesiątkę. Podobno jakiś wariat zaczął rzucać im kamieniami w okna i walić do drzwi. Wyszły zapewne, żeby go pogonić – stare góralki nie tak łatwo przestraszyć – a on rzucił się na nie z nożem. Tyle wiem na razie.

Piękny, stary dom na Smrekowej. Cały z bali, ponadstuletni, w nienajlepszym stanie, bo remont takiego drewnianego zabytku to straszne pieniądze… Wielki dom – a ciotki mieszkały od bardzo dawna same, tak im się życie poukładało. Jako dziecko bywałem tam co najmniej raz, czasami dwa razy w roku. Przyjeżdżałem z mamą, mieszkaliśmy w takim dużym pokoju gościnnym na dole. Potem przyjeżdżałem już sam, żeby połazić po górach. Kilka razy nawet z grupką znajomych (wtedy płaciliśmy ciotkom, bo w końcu ogrzewanie, woda…). Z domem na Smrekowej, na Antałówce, wiąże się mnóstwo wspaniałych wspomnień.

I nagle taka wiadomość.

Jedna myśl na temat “…dnia ani godziny…

Dodaj komentarz